We wtorek i w środę część inwestorów skarżyła się, że ma problemy z dostępem do płynności w tureckiej walucie. Nie mogli przez to likwidować długich pozycji na lirze. Stopa oprocentowania pożyczek overnight w lirach skakała w ostatnich dniach nawet do 1200 proc., najwyższego poziomu od 2001 r. Pojawiły się więc podejrzenia, że banki nie chcą pożyczać lir inwestorów, bo są naciskane przez tureckie władze. Ekipie prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana zależy na tym, by kurs liry mocno nie osłabł przed niedzielnymi wyborami samorządowymi. Branżowe stowarzyszenie tureckich banków zaprzeczyło, by pożyczkodawcy celowo ograniczali dostęp do lir dla inwestorów zagranicznych. To nie powstrzymało jednak środowej wyprzedaży na istambulskiej giełdzie.

Kurs liry doznał załamania w zeszłym roku, w związku m.in. z wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi, które dały Erdoganowi władzę na kolejną kadencję. O ile na początku 2018 r. płacono około 3,8 liry za 1 USD, o tyle w sierpniu kurs dochodził do 7 lir. Bank Centralny Republiki Turcji podniósł potem główną stopę procentową do 24 proc., a rząd obiecał ostrożniejszą politykę fiskalną, więc lira odrobiła część strat. Przez ostatnie pół roku zyskała prawie 10 proc. wobec dolara. W zeszłym tygodniu analitycy JPMorgan Chase opublikowali jednak raport mówiący, że już czas sprzedawać lirę. W piątek kurs przekroczył 5,8 liry za 1 USD, czyli był najsłabszy od października. W niedzielę Erdogan zagroził, że bankierzy spekulujący lirą zostaną ukarani.

- Na nieszczęście dla Turcji, takie próby walki z siłami rynkowi zawsze źle się kończą. Coś, co wygląda jak desperacka próba wsparcia waluty przed wyborami samorządowymi może zasiać ziarna kolejnej wyprzedaży liry – twierdzi David Cheetham, główny analityk rynkowy londyńskiej firmy XTB.