– Porównują mnie do Ozu, ale ja jestem bardziej jak Ken Loach – powiedział kiedyś w wywiadzie dla „Guardiana" Hirokazu Kore-eda.
I coś w tym jest. Japończyk przez obiektyw kamery tak jak ten brytyjski reżyser obserwuje zwyczajnych ludzi, często tych, którzy nie dają sobie rady z życiem, wyrzuconych na margines społeczeństwa. Dostrzega ich dramaty, szuka wartości, które pomagają im przetrwać, pokazuje solidarność.
„Złodziejaszki" – film, który zdobył Złotą Palmę na ubiegłorocznym festiwalu w Cannes, a potem był nominowany do Oscara i Złotego Globu – idealnie wpisuje się w jego kino. To opowieść o trzypokoleniowej rodzinie. Specyficznej, bo nikogo nie łączą w niej więzy krwi.
Babcia i „małżonkowie" żyją razem na tokijskim przedmieściu, walczą o każdy dzień. Wychowują bezprawnie przygarnięte, niechciane dzieci. Ale przecież stwarzają im dom, dają poczucie bezpieczeństwa i pewność, że są kochane. Choć tak naprawdę wszyscy oni są drobnymi przestępcami. Złodziejaszkami.
Rzadko zdarza im się uczciwie parę groszy zarobić. Na ogół do zagraconej klitki każdy przynosi to, co uda mu się „zorganizować". „Ojciec" z małym „synem" wyspecjalizowali się w okradaniu okolicznych sklepów.