„Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie” są zakończeniem trzeciej trylogii, dziewiątą częścią całej sagi. Disney zapowiadał ją od 2015 roku. Produkcję opóźniła śmierć Carrie Fisher, której bohaterka księżniczka Lea miała być jedną z głównych postaci nowej opowieści. Po wielu perturbacjach i kilku zmianach w ekipie, w 2017 roku studio ogłosiło, że ostatecznie za reżyserię kolejnej części „Gwiezdnych wojen” będzie odpowiadał J.J.Abrams, twórca również siódmej części. Autorzy filmu postanowili wskrzesić wielu bohaterów sagi i wyjaśnić kilka tajemnic. Rzucić światło na tajemnicze postacie, jak wnuk Dartha Vadera czy potencjalna córka Skywalkera, rycerka Jedi Rey. No i pokazać starcie między Ostatecznym Porządkiem a Ruchem Oporu.
Powstał film, w którym akcja przewija się jak w kalejdoskopie, ale na ekranie panuje misz-masz. Za wszystkim nadążą tylko znawcy i wielbiciele „Gwiezdnych wojen”. Pierwsze recenzje, zarówno amerykańskie, jak europejskie, są dość powściągliwe, żeby nie powiedzieć słabe.
Co nie przeszkodzi zapewne wytwórni liczyć wpływów i zysków. W samych Stanach „Skywalker. Odrodzenie” wszedł na 4300 ekranów, a Disney przewiduje wpływy z weekendu w granicach 160 mln. Inne prognozy są wyższe: 175-200 mln dolarów. I wszystko wskazuje na to, że film zapisze się do klubu tytułów, które zarobiły ponad miliard dolarów. Byłby to zresztą już szósty taki sukces wytwórni Disneya w tym roku po wynikach m.in. „Avengers: Koniec gry”, „Kapitanie Marvelu”, „Królu Lwie”, „Krainie Lodu 2”. Łącznie studio ma szansę przekroczyć w tym roku granicę 10 mln dolarów wpływów.
A „Gwiezdne wojny”. W końcówce twórcy zapowiadają, że choć się kończy, opowieść będzie żyć wiecznie. I trudno uwierzyć, że Hollywood rzeczywiście na różne sposoby nie będzie już wracało do tej kury znoszącej złote jaja.
Żyć własnym życiem
Premiera „Gwiezdnych wojen” - pierwszego filmu z tej serii”– odbyła się 25 maja 1977 roku. Dla jej reżysera George’a Lucasa było to spełnienie chłopięcych marzeń. Jako czternastolatek Lucas znalazł na strychu swego domu paczkę z komiksami z lat trzydziestych. Były wśród nich zeszyty z przygodami Luke’a Skywalkera, który przemierzał międzygwiezdne przestrzenie w poszukiwaniu przygód. Wiele lat później, już po sukcesie „Amerykańskiego graffiti” Lucas wrócił do tego bohatera. Napisał scenariusz i zaproponował go różnym wytwórniom. Niewiele brakowało, by film nie powstał, bo nikt nie chciał ryzykować. Ofertę Lucasa odrzucił Universal, potem United Artists. Wreszcie producent Alan Ladd przekonał do projektu 20th Century Fox. Inwestycja okazała się jednym z najlepszych interesów studia.