Deglomeracja: ulotny prestiż czy realne wsparcie

Ważna instytucja państwowa dodałaby rangi każdemu miastu. Wszyscy samorządowcy przyjęliby ją z otwartymi rękami. Ale czy zatrzymałoby to ucieczkę młodych, wykształconych ludzi do stolicy?

Publikacja: 28.01.2019 03:30

Deglomeracja: ulotny prestiż czy realne wsparcie

Foto: 123rf.com

Termin „deglomeracja" robi ostatnio furorę za sprawą Jarosława Gowina, wicepremiera w rządzie PiS i szefa partii Porozumienie. Pozycja Gowina na scenie politycznej rodzi nadzieję, że idea przenoszenia rządowych agend do miast średniej wielkości zostanie wcielona w życie. Ale do decyzji rządowych w tej kwestii jeszcze długa droga.

Pomóc średnim miastom

Na konwencji partii Porozumienie w połowie stycznia deglomeracja została przedstawiona jako pomysł na wsparcie średnich miast tracących funkcje społeczno-gospodarcze. Miasta te cierpią na problem płytkiego rynku pracy, niskie płace, brak inwestycji prywatnych. To wszystko powoduje ucieczkę młodych ludzi, a nadzieje na zmianę sytuacji są nikłe. – W raporcie przygotowanym przez Polską Akademię Nauk na liście miast tracących swoje funkcje znalazły się 122 miasta, a miast „kryzysowych", gdzie problemy są największe – 23, w tym Chełm – mówi Jakub Banaszek, prezydent Chełma i członek Zarządu Krajowego Porozumienia.

– Jego zdaniem, by pomóc miastom, potrzebnych jest wiele działań, m.in. związanych z pozyskiwaniem inwestorów prywatnych, by zapewnić mieszkańcom atrakcyjne i godziwe miejsca pracy i by młodzi wracali do małych i średnich miast. – A deglomeracja może mieć tu bardzo duże znaczenie – przekonuje Banaszek. Podkreśla, że instytucja centralna w średnim mieście to nie tylko prestiż i miejsca pracy dla osób o wysokich kwalifikacjach w samej instytucji. Można też liczyć na tzw. efekty mnożnikowe, czyli rozwój usług towarzyszących funkcjonowaniu takiej instytucji. Dlatego jej oddziaływanie może być szerokie i silne.

Trzeba to zrobić mądrze

Deglomeracja jest także jednym z punktów programu nowego ugrupowania Roberta Biedronia, b. prezydenta Słupska. – Wiele polskich miast po reformie z 1998 r., gdy zlikwidowano 49 województw, a powołano do życia 16 większych, utraciło swoje funkcje administracyjne. Ówczesny rząd nie zaproponował im nic w zamian – przypomina Dariusz Standerski, szef projektu w ugrupowaniu Biedronia. – W efekcie w ciągu kilkunastu lat liczba mieszkańców w tych miastach spadła o prawie 1/10, a saldo migracji było stale ujemne. Ucierpiały lokalne rynki pracy, oświata i kultura – wylicza Standerski.

Wedle obu ugrupowań możliwe jest przeniesienie ok. 100 instytucji centralnych. Do którego miasta miałaby trafić dana instytucja? Wedle jakiego klucza miałaby nastąpić relokacja urzędów? Ile to będzie kosztowało podatników? Jak zapewnić wysoką jakość i ciągłość pracy przenoszonego urzędu? Jak szefowie jednostek „wyrzuconych" z Warszawy mają utrzymywać stały kontakt z centrum decyzyjnym w parlamencie i rządzie?

Na ta pytania nie ma jeszcze odpowiedzi. – Nasz program będzie zakładał równomierne rozmieszczenie instytucji, weźmie pod uwagę kwestie komunikacji ze stolicą. Deglomeracji powinny towarzyszyć reformy w administracji, np. cyfryzacja – przekonuje Standerski.

– Deglomerację trzeba przeprowadzić mądrze – podkreśla prezydent Banaszek. – Nie możemy „przy okazji" wstrzymać rozwoju Warszawy, to muszą być działania przemyślane, z perspektywą wieloletnią. Powołujemy zespół do spraw dekoncentracji, złożony z analityków i samorządowców.

Jego zdaniem trzeba wziąć pod uwagę szereg czynników, takich jak uwarunkowania ekonomiczne, gospodarcze, potencjał rynku pracy, zapewnienie zaplecza społecznego kadrze pracowników czy wreszcie odpowiednich zasobów miasta pod względem powierzchni inwestycyjnej i biurowej.

Zatrzymać młodych

Władze tych miast, do których ewentualnie mogłoby trafić jakieś państwowe instytucje, podchodzą do pomysłu z lekką niepewnością, ale z dużymi nadziejami. – Na wstępnym etapie dyskusji mogę powiedzieć, że pomysł jest interesujący. Musi jednak zostać starannie zaplanowany – mówi „Życiu Regionów" Andrzej Wnuk, prezydent Zamościa.

W ślad za decyzjami do samorządów muszą pójść pieniądze na szkolenie kadr, na budowę lub adaptację i wyposażenie biurowców.

– Co by nam to dało? Sądzę, że ulokowanie dużej, ważnej instytucji centralnej podniesie prestiż każdego miejsca. Staje się ono zauważalne, a dodatkowo zwykle oznacza to centralne finansowanie zadań. Wydaje mi się, że byłaby to szansa dla mieszkańców na podejmowanie działalności gospodarczej skoncentrowanej wokół tejże instytucji. Mam na myśli restauracje, sklepy, usługi. Przykład Niemiec, Francji czy Włoch, gdzie część instytucji centralnych jest ulokowanych poza stolicą, pokazuje, że nie tylko da się zrealizować tę koncepcję, ale też że się ona sprawdza. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że deglomeracja może być szansą na powrót wykształconych, młodych ludzi do wyludniających się miast – uważa prezydent Wnuk.

– Mowa nie tylko o zwiększeniu prestiżu, ale i niezwykle istotnych kwestiach ekonomicznych – wtóruje mu Krystyna Danilecka-Wojewódzka, prezydent Słupska, następczyni Roberta Biedronia. – W latach 1975–1998 Słupsk był siedzibą władz administracyjnych województwa. Wpływało to dobrze na kwestie gospodarcze, ekonomiczne, ale i na jakość życia w naszym mieście. To wtedy powstało wiele budynków instytucji i przedsiębiorstw, które dziś, niestety, stoją puste. Są widmem minionych lat – opisuje Danilecka-Wojewódzka.

Jej zdaniem te budynki to dobry punkt wyjścia, bo można je zagospodarować na podobne cele. – Jestem przekonana, że proces deglomeracji z pewnością pomógłby w przywróceniu istotnych funkcji społeczno-gospodarczych, które straciliśmy. A wtedy Słupska nie opuszczałoby tak wiele osób. To tu odnajdywałyby wyższe zarobki i możliwości – przekonuje pani prezydent.

Urząd Morski nad morzem?

Obiema rękami pod pomysłem deglomeracji podpisaliby się prezydent Łomży Mariusz Chrzanowski i Krosna – Piotr Przytocki. – Podjąłem już wstępne rozmowy z przedstawicielami rządu na temat rozmieszczenia jednej z takich instytucji w naszym mieście – deklaruje Chrzanowski. – Z pewnością byłoby to ożywcze dla tego miejsca i to na różnych płaszczyznach, np. rynek mieszkaniowy, hotele, restauracje, komunikacja, infrastruktura – wylicza Przytocki.

Prezydent Krosna zaznacza jednak, że projekt przywracania średnim miastom funkcji administracyjnych musi być robiony z głową. Wszystko musi być przemyślane, dostosowane do potrzeb i wymagań, a także do potencjału miasta. – Ministerstwo Górnictwa poza Śląskiem czy Ministerstwo Gospodarki Morskiej nie nad morzem to dopiero byłby chichot władzy. Na naszym terenie, gdzie są parki narodowe, bogate tereny leśne, oczywistym byłoby umiejscowienie np. dyrekcji Lasów Państwowych czy Zarządu Krajowego Parków Narodowych – podpowiada Przytocki.

Lista urzędów, które można przenieść, jest znacznie dłuższa: Urząd Patentowy RP, Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej Państwowy Instytut Badawczy, Główny Inspektorat Pracy Państwowej Inspekcji Pracy, Główny Urząd Miar, Główny Urząd Geodezji i Kartografii, Państwowy Instytut Geologiczny PIB, Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie itp. Wszystkie one mają teraz siedzibę w Warszawie.

W programach partii Gowina i ruchu Biedronia mowa jest o średniej wielkości miastach. Tymczasem mieszkańców tracą także metropolie, stolice województw, przede wszystkim Łódź i Katowice. Czy nie byłoby sensowniej przenosić urzędy właśnie do większych miast, które mają gotowy potencjał na ich szybkie przyjęcie?

Kosztowna redystrybucja

– Bez odpowiedzi na różne trudne pytania trudno poważnie odnieść się do pomysłów deglomeracji – uważa Krzysztof Kosiński, prezydent Ciechanowa. – Przenoszenie podmiotów już zakorzenionych w Warszawie, z tradycją, budynkiem, fachowym zespołem, do mniejszych miast jest nieracjonalne ze względów finansowych, organizacyjnych, kadrowych i logistycznych. Problematyczne byłoby choćby zaplecze kadrowe – w mniejszych miastach zazwyczaj brakuje wykwalifikowanej kadry, więc by nie obniżać jakości pracy urzędu, trzeba by wyszkolić nowych pracowników – mówi Kosiński.

Trzeba by też wziąć pod uwagę koszty nieustających podróży kadry kierowniczej takich urzędów do Warszawy, bo najważniejsze decyzje zapadają jednak na szczeblu rządowym.

– Zasada deglomeracji mogłaby mieć sens dla nowo tworzonych instytucji centralnych – uważa prezydent Ciechanowa.

Przykładowo nową instytucją – powstałą w 2016 r. – była Polska Fundacja Narodowa, ale siedzibę ma jednak w Warszawie.

– Dla miast najbardziej istotne jest tworzenie warunków dla rozwoju przedsiębiorczości i realne wsparcie ze strony państwa. To taki kierunek działań warunkuje rozwój miasta, a nie prestiż z tytułu posiadania siedziby instytucji centralnej – ocenia prezydent Kosiński.

Wśród ekspertów nie brakuje ostrej krytyki. – Hasło deglomeracji wywodzi się z minionego ustroju, gdzie siły wytwórcze miały być równomierne rozmieszczane po całym kraju – mówił na specjalnej konferencji prof. Leszek Balcerowicz, przewodniczący Rady Fundacji FOR.

FOR przygotował raport „Kosztowna redystrybucja prestiżu" (rozmowa z autorem na str. 7). – Mówię „hasło", bo jego autorzy nie przedstawili żadnego rachunku poza prawdopodobnym rachunkiem politycznym. Uzasadnienie Jarosława Gowina, że „nie wszyscy zmieszczą się w Warszawie", jest wyjątkowo dobitne. Partia Biedronia przekonuje o jakichś niezwykłych korzyściach, ale nie przedstawia żadnych analiz, bo ich nie ma. Gdyby były, byłyby zapewne negatywne albo naciągane – ocenia prof. Balcerowicz.

Także zdaniem prof. Grzegorz Gorzelaka z Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych przenoszenie urzędów do średnich miast nie ma większego sensu. – Mielibyśmy państwo drogie i niesprawne. Możemy mieć oczywiście Urząd Morski nad morzem, a Urząd Górniczy na Śląsku, ale nie wyobrażam sobie dojazdów ministrów na posiedzenia rządu z odległości 300 km – mówi Gorzelak.

Profesor podkreśla, że żadna interwencja zewnętrzna nie pomoże miastu, jeśli nie pojawi się zewnętrzny popyt na jego zasoby. A bez tego popytu zewnętrznego młodzi nadal będą z takiego miasta uciekać.

Paweł Osiewała prezydent Sieradza

Pomysł deglomeracji wydaje się ciekawym rozwiązaniem, zwłaszcza dla byłych miast wojewódzkich, które utraciły status liderów regionu. Ulokowanie na ich terenie oddziałów instytucji centralnych podnosi ich prestiż, uwiarygadnia przestrzeń samorządu. Sieradz w ostatnich latach wybił się na lidera południowo-zachodniej części naszego regionu, jednak przez lata tracił na znaczeniu. Odczuwaliśmy spadek zainteresowania zarówno ze strony inwestorów, jak i młodych wykształconych ludzi. Rolą samorządowców było ten trend odwrócić. Ponad dwa lata temu poczyniliśmy pierwsze kroki, by w Sieradzu powstała zlewnia wód, która obejmowałaby teren od Częstochowy po Turek. Efektem tych starań jest dzisiaj sieradzki oddział centralnej instytucji, jaką są Wody Polskie. Instytucja zatrudnia 60 osób, zagospodarowała młodych, wykształconych ludzi i na trwale wpisała się w krajobraz sieradzkiego rynku pracy. Dzisiaj – oprócz dużych inwestorów – potrzebne nam są oddziały administracji, które przyciągają młodych, ambitnych ludzi. To podnosi atrakcyjność miasta.

Michał Litwiniuk prezydent Białej Podlaskiej

Negatywne skutki metropolizacji, takie jak depopulacja i zmniejszenie dochodów wyludniających się miast, są boleśnie odczuwane zwłaszcza w Polsce wschodniej. To przede wszystkim tutaj potrzebne są działania, które pozwolą zapobiec dalszej peryferyzacji głównie miast średnich. Takich jak Biała Podlaska, która w znacznym stopniu utraciła swoje funkcje społeczno-gospodarcze po odebraniu jej statusu stolicy województwa, upadku dominującego lokalnie przemysłu i likwidacji lotniska wojskowego. Bezrobocie i odpływ ludności to główne problemy, z którymi borykamy się od lat. Dlatego pomysł wzmocnienia potencjału miasta poprzez przeniesienie instytucji centralnych postrzegamy jako bardzo dobry. Pozytywne przykłady już są. W Białej Podlaskiej otwarto Biuro Kontroli Opłaty Elektronicznej, uruchomiony został zamiejscowy wydział Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego. Z początkiem 2018 r. został on poszerzony o cztery kolejne wydziały, obecnie zatrudnionych jest tam blisko 120 osób. Funkcjonowanie jednostki oceniane jest wysoko.

Piotr Korytkowski prezydent Konina

Mam mieszane uczucia. Jako lokalny patriota i samorządowiec, który wypatruje korzyści dla miasta, chciałbym widzieć u nas ogromne biurowce, w których zapadają strategiczne dla kraju decyzje. Z drugiej strony – jako praktyk – zdaję sobie sprawę, że nie mogłoby to być działanie ad hoc. Miasta takiej wielkości jak nasze muszą mieć czas na przygotowanie się do takich rewolucyjnych zmian. Konin ma dobre położenie przy ważnych szlakach komunikacyjnych, niemal w sercu Polski, więc są argumenty za tym, żeby w planach deglomeracji wziąć nas pod uwagę. Jako byłe miasto wojewódzkie odczuliśmy stratę wynikającą z „wyprowadzania się" z Konina różnych instytucji. Zostawały, co prawda, ich oddziały czy delegatury, ale ośrodki decyzyjne systematycznie znikały z naszego miasta. Ta tendencja powoduje „karlenie" regionu. I trudno nam się z tym pogodzić, bo – jak wszyscy – wolelibyśmy zyskiwać na znaczeniu. To także dyskomfort dla mieszkańców, bo w swoich sprawach codziennych muszą się kontaktować z oddziałami umiejscowionymi poza Koninem.

Marcin Witko prezydent Tomaszowa Mazowieckiego

Jesteśmy w centrum Polski, już bardzo dobrze skomunikowani, a niebawem świetnie, więc nie widzę przeszkód. Zapraszamy do nas choćby bank centralny... A poważniej – dyskusja o deglomeracji pojawia się co jakiś czas. Kwestia ta była poruszana przy okazji prac sejmowych dotyczących tzw. janosikowego. Pojawiały się wtedy argumenty o nierówności aglomeracji w Polsce, Warszawa protestowała przeciwko wysokości tej opłaty – jako kontrargumenty przytaczano właśnie to, że największe instytucje państwowe znajdują się w stolicy i ta czerpie z tego korzyści. Gdyby wziąć pod uwagę tylko dochody z podatku od nieruchomości i PIT, to robi się nam okrągła kwota. W tych urzędach pracują tysiące ludzi i godnie zarabiają. Pracują dla Polski, ale podatki odprowadzają do jednego miasta. Pomysł deglomeracji jest wart rozważenia, ale myślę, że skończy się tylko na rozważaniach. Bardzo sensowne jest zaś pytanie: czy Warszawa powinna się podzielić środkami uzyskiwanymi dzięki instytucjom centralnym i przekazywać ich część w te regiony kraju, gdzie o pieniądze na rozwój trudno.

Roman Szełemej prezydent Wałbrzycha

Uważam, że pomysł przenoszenia urzędów państwowowych, ale także i samorządowych szczebla wojewódzkiego, jest dobry. To pomysł, pod którym podpiszą się samorządowcy wielu środowisk skupionych wokół byłych miast wojewódzkich, miast średnich, miast tracących funkcje społeczne, administracyjne i gospodarcze. Z opracowania przygotowanego przez PAN jasno wynika, że zlokalizowanie instytucji o charakterze centralnym, państwowotwórczym w miastach innych niż aglomeracje, działa pozytywnie na zbudowanie lokalnej tożsamości, pozwala na odbudowanie kapitału społecznego, na odtworzenie – czasami w skali mikro – elit intelektualnych po zapaści. Nie mówiąc już o tym, że to przyciąga kolejne instytucje, kolejne urzędy. Wałbrzych już od kilku lat jest rzecznikiem procesów deglomeracyjnych jako jednego z ważniejszych elementów odbudowywania pozycji naszych miast na mapie administracyjnej Polski.

Termin „deglomeracja" robi ostatnio furorę za sprawą Jarosława Gowina, wicepremiera w rządzie PiS i szefa partii Porozumienie. Pozycja Gowina na scenie politycznej rodzi nadzieję, że idea przenoszenia rządowych agend do miast średniej wielkości zostanie wcielona w życie. Ale do decyzji rządowych w tej kwestii jeszcze długa droga.

Pomóc średnim miastom

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Ekonomia
Witold M. Orłowski: Słodkie kłamstewka
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Ekonomia
Spadkobierca może nic nie dostać
Ekonomia
Jan Cipiur: Sztuczna inteligencja ustali ceny
Ekonomia
Polskie sieci mają już dosyć wojny cenowej między Lidlem i Biedronką
Ekonomia
Pierwsi nowi prezesi spółek mogą pojawić się szybko