Termin „deglomeracja" robi ostatnio furorę za sprawą Jarosława Gowina, wicepremiera w rządzie PiS i szefa partii Porozumienie. Pozycja Gowina na scenie politycznej rodzi nadzieję, że idea przenoszenia rządowych agend do miast średniej wielkości zostanie wcielona w życie. Ale do decyzji rządowych w tej kwestii jeszcze długa droga.
Pomóc średnim miastom
Na konwencji partii Porozumienie w połowie stycznia deglomeracja została przedstawiona jako pomysł na wsparcie średnich miast tracących funkcje społeczno-gospodarcze. Miasta te cierpią na problem płytkiego rynku pracy, niskie płace, brak inwestycji prywatnych. To wszystko powoduje ucieczkę młodych ludzi, a nadzieje na zmianę sytuacji są nikłe. – W raporcie przygotowanym przez Polską Akademię Nauk na liście miast tracących swoje funkcje znalazły się 122 miasta, a miast „kryzysowych", gdzie problemy są największe – 23, w tym Chełm – mówi Jakub Banaszek, prezydent Chełma i członek Zarządu Krajowego Porozumienia.
– Jego zdaniem, by pomóc miastom, potrzebnych jest wiele działań, m.in. związanych z pozyskiwaniem inwestorów prywatnych, by zapewnić mieszkańcom atrakcyjne i godziwe miejsca pracy i by młodzi wracali do małych i średnich miast. – A deglomeracja może mieć tu bardzo duże znaczenie – przekonuje Banaszek. Podkreśla, że instytucja centralna w średnim mieście to nie tylko prestiż i miejsca pracy dla osób o wysokich kwalifikacjach w samej instytucji. Można też liczyć na tzw. efekty mnożnikowe, czyli rozwój usług towarzyszących funkcjonowaniu takiej instytucji. Dlatego jej oddziaływanie może być szerokie i silne.
Trzeba to zrobić mądrze
Deglomeracja jest także jednym z punktów programu nowego ugrupowania Roberta Biedronia, b. prezydenta Słupska. – Wiele polskich miast po reformie z 1998 r., gdy zlikwidowano 49 województw, a powołano do życia 16 większych, utraciło swoje funkcje administracyjne. Ówczesny rząd nie zaproponował im nic w zamian – przypomina Dariusz Standerski, szef projektu w ugrupowaniu Biedronia. – W efekcie w ciągu kilkunastu lat liczba mieszkańców w tych miastach spadła o prawie 1/10, a saldo migracji było stale ujemne. Ucierpiały lokalne rynki pracy, oświata i kultura – wylicza Standerski.
Wedle obu ugrupowań możliwe jest przeniesienie ok. 100 instytucji centralnych. Do którego miasta miałaby trafić dana instytucja? Wedle jakiego klucza miałaby nastąpić relokacja urzędów? Ile to będzie kosztowało podatników? Jak zapewnić wysoką jakość i ciągłość pracy przenoszonego urzędu? Jak szefowie jednostek „wyrzuconych" z Warszawy mają utrzymywać stały kontakt z centrum decyzyjnym w parlamencie i rządzie?