W tej chwili dane dotyczące zachorowań na COVID-19 w Indiach mówią o 30,3 mln zachorowań i 397 tys. zgonów od początku pandemii. Szczyt zachorowań tej fali, który miał miejsce w pierwszych dniach maja, jest już za nimi i od tamtej pory liczba zachorowań systematycznie pada. Ale to nie koniec indyjskich problemów. Właśnie pojawił się nowy wróg, który atakuje ozdrowieńców po COVID-19. To mukormykoza, choroba grzybicza wywołana przez grzyby z rzędu Mucorales, zwana również „czarnym grzybem”. Problem dotyczy nie tylko Indii. Prawdopodobnie patogen dotarł już do Iraku, Pakistanu, Rosji, Bangladeszu.
Dr Akshay Nair, chirurg okulista z Bombaju opisuje w BBC przypadek 25-letniej kobiety, która trzy tygodnie temu wyzdrowiała po zarażeniu COVID-19. Wspomina o oczyszczeniu uszu, nosa i gardła z tkanek zainfekowanych grzybem. Niestety choroba zaatakowała również oko i dr Nair musiał je usunąć podczas trwającej trzy godziny operacji.
Podobne historie opowiada dr Raghuraj Hegde z Bangalore. Wspomina, że jego pacjenci w większości byli młodzi. - Niektórzy byli tak chorzy, że nie mogliśmy ich nawet operować - mówi. W ciągu ponad dziesięciu lat praktyki dr Hegde nigdy nie widział więcej niż jeden lub dwa przypadki mukormykozy rocznie. Podczas tej fali COVID-19 jest inaczej. W ciągu ostatnich dwóch tygodni miał już do czynienie z 19 przypadkami. Lekarze zwracają uwagę, że pacjenci docierają do nich zbyt późno. Zazwyczaj gdy już tracą wzrok. Wówczas, aby uratować życie, można już tylko usunąć oko, a w rzadkich przypadkach także kości szczęki chorego. Choroba jest uleczalna, ale działa na nią tylko jeden lek, którego pojedyncza dawka w Indiach kosztuje około 48 dolarów. Lek trzeba przyjmować dożylnie przez osiem tygodni. W przypadku braku leczenia umrzeć może co drugi pacjent.
Mukormykoza jest zwykle bardzo rzadkim zakażeniem oportunistycznym, co oznacza, że atakuje osoby o obniżonej oporności. Wywołuje ją pewien gatunek pleśni, która powszechnie występuje w glebie, roślinach, oborniku oraz rozkładających się owocach i warzywach. - Jest wszechobecna i znajduje się w glebie i powietrzu, a nawet w nosie i śluzie zdrowych ludzi - mówi dr Nair. Jednak u ludzi z silnie obniżoną odpornością i chorych na cukrzycę może zagrażać życiu.
Lekarze uważają, że wzrost liczby zachorowań na tę chorobę może być wywoływany przez sterydy podawane podczas COVID-19. Sterydy zmniejszają stan zapalny w płucach i wydają się pomagać w powstrzymaniu niektórych uszkodzeń, które mogą się zdarzyć, gdy układ odpornościowy organizmu zwalcza koronawirusa. Ale jednocześnie zmniejszają one odporność i podnoszą poziom cukru we krwi zarówno u pacjentów z cukrzycą, jak i bez cukrzycy. - Cukrzyca obniża odporność organizmu, koronawirus ją zaostrza, a wtedy sterydy, które pomagają zwalczać COVID-19, działają jak paliwo do ognia - mówi dr Nair.