Krytycy Johnsona przekonują, że zdecydował się on na zawieszenie parlamentu, aby uniemożliwić zablokowanie przez Izbę Gmin twardego brexitu, którego premier - zdeterminowany, by wyprowadzić Wielką Brytanię z UE 31 października - nie wyklucza.
Rezygnacja Davidson - jak pisze Sky News - może kosztować torysów kilkanaście miejsc w Izbie Gmin po następnych wyborach.
Davidson była zwolenniczką pozostania Wielkiej Brytanii w UE przed referendum z 2016 roku. W trakcie kampanii referendalnej ścierała się ze zwolennikiem brexitu, Johnsonem, w telewizyjnej debacie. Po referendum Davidson była zdecydowaną przeciwniczką brexitu bez umowy.
W wyborach lidera torysów, w których konserwatyści wybierali następcę Theresy May, Davidson popierała najpierw Sajida Javida, a potem Jeremy'ego Hunta.
To Davidson przypisuje się sukces torysów w wyborach z 2017 roku w Szkocji, gdzie konserwatyści zdobyli 13 mandatów, dzięki czemu partia kierowana wówczas przez Theresę May utrzymała władzę.
Pod wodzą Davidson torysi stali się też drugą siłą w szkockim parlamencie (po Szkockiej Partii Narodowej). W wyborach z 2016 roku zdobyli w nim 31 mandatów - więcej niż Partia Pracy.
Davidson stała na czele torysów w Szkocji od 2011 roku.
Lider Partii Pracy w Szkocji, Richard Leonard ocenił, że odejście Davidson to "prawdziwy cios dla jej partii". - To pokazuje, że nawet w swoich szeregach Boris Johnson traci poparcie i wiarygodność - dodał.
Lider Liberalnych Demokratów w Szkocji, Willie Rennie stwierdził z kolei, że Davidson "nie miała żadnego powodu, aby dalej wspierać groźnego i łaknącego władzy premiera". Dodał, że inni torysi "przerażeni nadużyciem władzy" przez Johnsona powinni potraktować odejście Davidson jako "sygnał do opuszczenia okrętu".