Leo Varadkar ma równie słabą pozycję polityczną co Theresa May. 38-letni, konserwatywny premier Irlandii stoi na czele mniejszościowego rządu i wie, że wynik wyborów parlamentarnych w przyszłym roku, a nawet cała jego dalsza kariera polityczna, zależy od tego, jak poprowadzi negocjacje o wystąpieniu Wielkiej Brytanii z Unii.
Dlatego w tym tygodniu zagrał niezwykle ostro.
– Na razie popierają nas wszystkie inne kraje członkowskie Unii, ale nawet gdyby się tak nie stało, nie ustąpimy w sprawie utrzymania swobody przekraczania granicy – oświadczył.
Rokowania na temat brexitu od wielu miesięcy buksują w miejscu, co w końcu może doprowadzić do braku jakiegokolwiek porozumienia między Londynem i Brukselą, z katastrofalnymi skutkami gospodarczymi i politycznymi dla obu stron. O ile jednak postęp w dwóch pozostałych trudnych punktach – rachunku za wyjście z Unii i gwarancji dla obywateli Wspólnoty, którzy pozostaną na Wyspach – jest widoczny, w sprawie irlandzkiej granicy postępu nie ma żadnego.
Dla Dublina sprawa jest zasadnicza. Tysiące irlandzkich firm, w tym browar Guinnessa, mają zakłady po obu stronach linii oddzielającej oba kraje, Irlandia zaś wysyła na brytyjski rynek 15 proc. swojego eksportu, najwięcej ze wszystkich państw UE. Wiele międzynarodowych koncernów, jak Apple czy Microsoft, otworzyło na Zielonej Wyspie swoje zakłady dlatego, że ma bezpośredni dostęp do odbiorców w Wielkiej Brytanii. Bez tego cały model „cudu gospodarczego” Zielonej Wyspy może się załamać.