Polacy zapewne propozycję rządu przyjmą jednak z rezerwą. Po tym jak przy wprowadzaniu OFE obiecywano im dostatnią jesień życia w słońcu pod palmami, następnie projekt ten praktycznie utopiono, teraz trudniej będzie ponownie zaufać w obietnice wielotysięcznych dodatkowych emerytur.

Sam program jest chytrze skonstruowany. Do PPK z automatu zostaną zapisani wszyscy pracownicy. Jeśli zdecydują, że nie chcą się w to bawić, po takim zapisaniu będą się mogli z programu wypisać. Premier przekonuje, że taka konstrukcja PPK świadczy o ich dobrowolności. Do PPK pracownicy będą wpłacać co miesiąc 2–4 proc. pensji brutto. O tyle ich pensje spadną. To jednak inwestycja w przyszłość na emeryturze. Osłodzić ma ją pracodawca, który do oszczędności pracownika dołoży od siebie 1,5–4 proc. jego pensji. Nie koniec na tym. Dołoży się też państwo. Z budżetu wpłaci każdemu oszczędzającemu 250 zł opłaty powitalnej oraz dodatkowo co roku 240 zł.

– W ciągu dziesięciu lat państwo dołoży przyszłym emerytom 35 mld zł, a może 40 mld zł – obiecywał z dumą premier. I tu w głowach Polaków powinna zapalić się lampka ostrzegawcza. Przecież premier nie wyjmie tych 3,5–4 mld zł rocznie ze swojej kieszeni. A w budżecie nie ma nadwyżki. Kasa państwa ma nieustające manko liczone w dziesiątkach miliardów złotych. Pieniądze nie leżą w rządowym sejfie. Premier będzie musiał ich poszukać. Może pożyczy, co będzie oznaczało zwiększenie deficytu i zadłużenia. A może wymyśli kolejną podwyżkę podatków. Żadne z tych rozwiązań nie może nas cieszyć.