Inne cechy produktu mają mniejsze znaczenie. Właśnie z tego powodu tak ogromny sukces odniosły u nas sklepy internetowe – były w stanie zaproponować to samo taniej niż tradycyjne sklepy. Mogły tak robić, ponieważ nie muszą płacić za wynajem kosztownych salonów, są też w stanie sprzedawać więcej, mając mniejsze zespoły pracowników.

Teraz już nie jest tak różowo, ponieważ coraz częściej kwestią kluczową przy podejmowaniu decyzji – wybrać internet czy może sklep stacjonarny – jest koszt dostawy. To on może być języczkiem u wagi, gdy cena produktu w nich różni się tylko nieznacznie.

Wzrost cen przesyłek może bardzo mocno wpłynąć na sytuację na rynku, którego wartość w ostatnich latach rośnie stale w tempie dwucyfrowym. Podwyżki mogą odczuć małe e-sklepy, które nie będą miały tak silnej pozycji przetargowej jak wielcy gracze z rodzimym kapitałem. Nie mówiąc już o graczach międzynarodowych, którzy zazwyczaj negocjują warunki z firmami kurierskimi od razu na kilka rynków. Nie trzeba dodawać, że dzięki temu są one znacznie korzystniejsze niż te, które może uzyskać mniejszy podmiot. Z nim się nie negocjuje, tylko wysyła się mu cennik.

Sklepy nie są w stanie z tym nic zrobić. Rozwijanie sieci punktów, w których klienci mogą zakupy odbierać, to opcja kosztowna. Wielu idzie w stronę współpracy z małymi sklepami spożywczymi czy innych branż, mających już rozwiniętą sieć, którą można też wykorzystać jako do odbioru przesyłek. E-handel na pewno będzie musiał znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, bo klienci łatwo się z podwyżkami nie pogodzą. Polujący w sieci na okazje, nawet wydając kilkaset złotych na zakupy, niechętnie zgodzą się na dostawę droższą o 5 zł. Taka już specyfika polskiego klienta i prędko się to nie zmieni.