Co prawda podobnie było do tej pory w Europie Zachodniej, gdzie konsumpcja była głównym czynnikiem wzrostu PKB. Jednak gdy obecne prognozy dla strefy euro wskazują na stopniowe przechodzenie wzrostu napędzanego konsumpcją we wzrost wspierany inwestycjami, to perspektywa jakiegoś radykalnego zwiększenia poziomu inwestycji w polskiej gospodarce wcale nie wydaje się taka oczywista.

Weźmy pod uwagę branżę budowlaną. Niedawne przyspieszenie w przetargach na budowę dróg przyniesie efekt w postaci rozpoczęcia robót nie wcześniej niż za dwa lata. Podobnie będzie z modernizacją linii kolejowych, gdzie dla sporej części projektów, mocno spóźnionych, dopiero przygotowywane są plany. Z kolei inwestycje samorządowe hamuje wolniejszy niż zakładano napływ funduszy z UE.

Nic także nie wskazuje, by zniknęły przyczyny, dla których z inwestycjami wstrzymują się polskie firmy prywatne. Choć w 2016 r. ich wyniki finansowe były lepsze niż rok wcześniej, przedsiębiorcy wciąż niepewni są co do dalszych gospodarczych poczynań rządu. Problemem pozostaje brak jasno i precyzyjnie określonych reguł gry – gdzie kluczowe kwestie związane np. z podatkami czy przepisami mogącymi ograniczać działalność całych branż okazują się niewiadomą.

To niedobrze, bo taka niepewność może zacząć zniechęcać także firmy zagraniczne, których inwestycje do tej pory rosły. Zwłaszcza że część polityków obozu rządzącego nie jest zagranicznemu kapitałowi przychylna.