Krzyżak: Państwo pozwala, Kościół nie zabroni

Organizacja procesji Bożego Ciała, w sytuacji gdy pandemia nie wygasła, była zadaniem ryzykownym. Wydaje się, że tę próbę udało się pokonać.

Aktualizacja: 11.06.2020 21:57 Publikacja: 11.06.2020 18:38

Krzyżak: Państwo pozwala, Kościół nie zabroni

Foto: East News/Piotr Molecki

Po długim weekendzie statystyki zachorowań na koronawirusa pójdą w górę. Raz, że w tym okresie służba zdrowia pracuje na pół gwizdka i wykonuje się mniejszą liczbę testów, dwa: Polacy masowo ruszyli za miasto na pikniki w gronie znajomych, gdzie o dystansie społecznym można co najwyżej pomarzyć, trzy: źródłem nowych zakażeń mogły stać się procesje Bożego Ciała, które w czwartek odbywały się w całym kraju.

Na ten ostatni czynnik wskazywało w ostatnich dniach wiele osób, nawet sami księża. Zauważały one, że po domach opieki, kopalniach i kilku większych zakładach produkcyjnych teraz groźna epidemia czai się w kościołach. Dlaczego? Po święceniach kapłańskich w Tuchowie zachorowało ponad 30 redemptorystów. Biskup udzielający święceń wirusa wprawdzie nie ma (robił test), ale na wszelki wypadek siedzi na kwarantannie. Kwarantanną objęto także cały Sekretariat KEP, po tym jak pojawiła się w nim osoba zakażona. Z tego też powodu przełożono na koniec miesiąca zebranie plenarne Episkopatu. W jednej z kurii biskupich na południu Polski kwarantannę przechodzi dwóch księży, w paru miejscowościach zamknięto świątynie, bo proboszcz okazał się być chory.

Zorganizowanie tradycyjnych procesji w takich warunkach, gdy z jednej strony wirus nie wygasł, bo statystyki ciągle idą w górę, z drugiej nie ma praktycznie żadnych ograniczeń dla obywateli, z trzeciej – bliska jest perspektywa całkowitego otwarcia granic, wydawało się przedsięwzięciem niezwykle ryzykownym.

Wydaje się, że biskupi w zdecydowanej większości mieli świadomość tego ryzyka. Dowodem niech będzie chociażby apel przewodniczącego KEP o skromniejsze obchody oraz przypomnienie zasad sanitarnych. W wielu diecezjach biskupi zrezygnowali z procesji w dotychczasowych formach. Zamiast przejścia przez ulice miast i wsi zalecono procesje wokół kościołów jedynie z asystą liturgiczną (tak było np. w katedrze na Pradze). Duże centralne nabożeństwa zastąpiono skromniejszymi. Warszawska procesja, która zwykle szła Traktem Królewskim na pl. Piłsudskiego, tym razem przeszła z katedry św. Jana przez Stare Miasto do katedry polowej. W Krakowie z dużej procesji nie zrezygnowano. Ale wiernych było zdecydowanie mniej niż w latach poprzednich – nie tylko pod Wawelem. Na wielu procesjach przypominano o obowiązku noszenia maseczek, ale o zachowanie odpowiednich odstępów dbać musieli sami uczestnicy nabożeństwa.

Związek między procesjami a nowymi zakażeniami da się wykazać. Trudno bowiem oczekiwać, że wśród wiernych były osoby wyłącznie zdrowe. Nadużyciem będzie jednak twierdzenie, że Kościół mógł zapobiec nowym zachorowaniom. Ograniczył uroczystości do minimum, ostrzegał i przypominał o zasadach. Więcej w istocie zrobić nie można. Zwłaszcza w sytuacji, gdy państwo pozwoliło już na wszystko.

W końcu, gdy rząd pozwala, Kościół zabronić nie może. Nawet gdyby chciał.

Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Jarosław Kaczyński izraelskiego ambasadora wyrzuca, czyli jak z rowerami na Placu Czerwonym
Publicystyka
Nizinkiewicz: Tusk przepowiada straszną przyszłość. Niestety, może mieć rację
Publicystyka
Flieger: Historia to nie prowokacja
Publicystyka
Kubin: Europejski Zielony Ład, czyli triumf idei nad politycznymi realiami