Andrzej Duda udziela wywiadów rzadko, ale kiedy już to robi, wystarczy tylko pozwolić mu mówić. – Donald Tusk nie reprezentuje polskich interesów. Czuję, że nie ma on szacunku do własnego kraju – stwierdził prezydent w rozmowie z portalami Wp.pl i 300polityka.pl. Dwa dni później w rozmowie z Trójką powiedział, że liczy na kampanię prezydencką w dobrym stylu. Uznał także, że Tusk będzie jednym z jej uczestników. Niestety, okazało się, że z każdą minutą wywiadu to głowie państwa właśnie dobrego stylu zabrakło. Duda zdążył zaatakować Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który rzekomo ma zagrażać polskiej suwerenności. Tłumaczył także, że decyzje, które zapadają w Unii Europejskiej, wypychają nas z jej szeregów.

Pierwszy obywatel RP, zarzucając byłemu premierowi antypolskość, postawił się w jednym szeregu obok Krystyny Pawłowicz, Dominika Tarczyńskiego czy Antoniego Macierewicza. To osoby, które dla PiS są problemem przed wyborami i zwykle wówczas usuwa się je w cień. Ale prezydent antynunijnymi wypowiedziami dał opozycji prezent przed wyborami do PE i tylko umocnił ją w przekonaniu, że jego słowa sprzed miesięcy o UE jako wyimaginowanej wspólnocie nie były przypadkiem.

Nasuwa się pytanie, czy szarża Dudy uderzającego w Unię jest jego własną inicjatywą, czy narracją obozu władzy, że silna reprezentacja w europarlamencie jest niezbędna do tego, by reformować Unię.

Wszystko wskazuje na to, że hasłami obozu władzy na wybory europejskie będzie suwerenność państw w UE i silna Polska w Unii. Politycy rządzący prawdopodobnie będą kandydować z hasłem wzmocnienia niezależności stanowienia o sobie państw członkowskich, m.in. w obszarze prawa. Pojawią się hasła, które słyszymy od lat: – Polska ma być jednym z państw decydujących w UE, a nie takim, za które się decyduje.

W czerwcu 2016 r. na łamach „Rzeczpospolitej” Jarosław Kaczyński pochwalił się, że Polska przygotuje nowy traktat unijny, nad którym podobno prace już trwały. Od tamtego czasu temat ten w zasadzie nie istnieje. PiS nie tylko nie znalazł sojuszników zainteresowanych nowym prawem w zmieniającej się Unii, ale również nie przedstawił choćby jego zrębów. Po trzech latach rządom PiS nie udało się zrobić z Polski gracza narzucającego unijną narrację. Przeciwnie – dzisiaj jesteśmy jednym z głównych problemów UE, za którym chowa się nawet Viktor Orban z autokratycznymi rządami. A Andrzej Duda, zamiast łagodzić kolizyjny antyunijny kurs PiS, wpisuje się w niego. Podpisując siódmą już, i nie wiadomo, czy ostatnią, nowelizację ustaw dotyczących praworządności, prezydent nie tylko przyjmuje rolę notariusza, którą tak zarzucał swojemu poprzednikowi, ale też tego, który ma związek z psuciem prawa. Prezydent ma więc dwie twarze: unijną i polską. W kraju atakuje UE, ale też wycofuje się ze swoich zmian w SN, podporządkowując się unijnym zaleceniom. Jednak próba gry na wielu fortepianach i przechytrzenia sojuszników może okazać się krótkowzroczna, tym bardziej że przedstawiciele unijni zaczęli się już orientować w niuansach polskich rozgrywek politycznych. Prezydent, zmieniając maski, musi pamiętać, że twarz ma tylko jedną.