Zatrzymany w Hiszpanii biznesmen wskazywał, że grupa osób związana z PiS nie tylko wiedziała o podsłuchiwaniu w restauracjach, ale zachęcała do kontynuowania procederu, by doprowadzić do upadku rządu PO–PSL. W listach do prezydenta RP, premiera i prezesa PiS podał szczegóły spotkań. Milczący od czterech lat Falenta w końcu chciał ujawnić swoją wersję zdarzeń.
Jednak śledczy nie palą się do zweryfikowania oskarżeń biznesmena, że za aferą taśmową stoją zleceniodawcy z PiS. W partii rządzącej można usłyszeć, że nawet jeśli są to wyssane z palca bzdury, samo wszczęcie śledztwa mogłoby zaważyć na wynikach jesiennej kampanii wyborczej do parlamentu.
Działania śledczych zaprzeczają obietnicy prokuratora krajowego Bogdana Święczkowskiego, że biznesmen zostanie wezwany, by mógł złożyć wyjaśnienia. Prokuratura zastosowała sprytny fortel – Falentę na początku lipca co prawda wezwano, by postawić mu zarzut dotyczący kolejnego nagrania z 2015 r., ale o listy do najważniejszych osób w państwie nie zapytano. Dziś prokuratura w odpowiedzi na pytania „Rzeczpospolitej" zapewnia, że to właśnie wtedy Marek Falenta powinien pokazać dowody. A z tej okazji nie skorzystał. Drugiej szansy biznesmen odsiadujący wyrok 2,5 roku więzienia już nie otrzyma.
Jak dowiedziała się „Rzeczpospolita", oskarżeń Falenty nie wyjaśni również śledztwo w sprawie „zorganizowanej grupy przestępczej", którego wszczęcia domagał się mec. Roman Giertych – prokuratura właśnie zdecydowała o odmowie podjęcia umorzonego cztery lata temu postępowania. – Do podjęcia trzeba nowych dowodów, a tych nie przedstawiono – słyszymy nieoficjalnie. Nie wiadomo, czy Giertych złoży zażalenie.