Uczeń biegnie poboczem, krzyczy i macha rękami, aby kierowca gimbusa zabrał go z ulicy. Dziecko nieco się spóźniło, ale autobus chwilę temu ruszył z przystanku. Kierowca patrzy w lusterko, ale jedzie dalej. Prawo nie pozwala mu się zatrzymać poza przystankiem. Gdyby tak zrobił, naraziłby swojego pracodawcę na 3 tys. zł kary. Takie jest prawo, które traktuje wykonywanie takich usług dla szkół i samorządów niemal na równi z komunikacją miejską.
Brak elastyczności
Działalność związana z wożeniem dzieci wymaga zezwolenia na regularny przewóz osób. To powoduje konieczność wykonywania przewozów według rozkładu jazdy. Naruszenie harmonogramu kosztuje przedsiębiorcę 500 zł.
– Tak naprawdę nie da się spełnić warunków zezwolenia. Trzeba mieć określoną liczbę osób, a wozi się dzieci z różnych klas, w których liczebność uczniów jest różna – mówi Paweł Kulig z firmy Koltrans.
Dodaje, że nie da się jechać zgodnie z rozkładem jazdy, gdyż bywa, że nawet dwa, trzy razy w tygodniu są zmiany w planie zajęć. Zaznacza, że kary grożą nie tylko za zabieranie dzieci poza wyznaczonymi przystankami czy naruszenie rozkładu, ale za każde złamanie warunków zezwolenia.
Co do zasady lekcje w szkołach zaczynają się i kończą o określonych godzinach. Gdyby tak było zawsze, z rozkładem jazdy nie byłoby większego kłopotu. Mariusz Miąsko z Kancelarii Prawnej Viggen wskazuje, że często lekcje trwają krócej lub dłużej. Jako konieczność wyłamania się z rozkładu jazdy podaje np. sytuacje związane z niektórymi uroczystościami szkolnymi, jakich nie można zaplanować z góry. Ponadto nie da się przewidzieć, jak długo będą trwały. Tak samo jest z rekolekcjami. Ponadto lekcje są odwoływane lub skracane, gdy w klasach jest zbyt niska temperatura.