– Koszt utrzymania jednego dziecka wynosił w tym domu ponad 4,5 tys. zł miesięcznie. Oprócz dyrektorki i jej męża, do sprzątania była zatrudniona ich biologiczna córka, a ostatnio państwo Beta zażądali wynagrodzenia za 1160 godzin nadliczbowych. Jak wynika z opinii naszych prawników, pieniądze im się nie należą – wyliczała dyrektor WCPR Jolanta Sobczak. Dodała, że wydatki nie były konsultowane, choćby fotelik samochodowy za 600 zł.
Psychologowie zajmujący się rodzicielstwem zastępczym przyznają, że brak współpracy rodziców z urzędnikami jest powodem do rozwiązania umowy.
– Tam, gdzie nie ma kontroli, często zaczyna się źle dziać – przyznaje Krzysztof Skarzyński, prowadzący szkolenia dla rodziców zastępczych w towarzystwie Nasz Dom. Dodaje jednak, że rozwiązanie placówki zawsze jest dramatem.
– Ale zarzuty ratusza to wierutne kłamstwa – tłumaczy zdenerwowany mąż dyrektorki Darek Beta, zatrudniony w rodzinnej placówce jako wychowawca. – Żadnej złotówki nie mogliśmy wydać bez zgody, a teraz traktuje się nas jak złodziei, którzy na cudzych dzieciach chcieli się dorobić. To zemsta, bo byliśmy niewygodni. Konsekwentnie domagaliśmy się egzekwowania praw wynikających z zatrudnienia, np. uważamy, że należą się nam godziny nadliczbowe.
Zapowiadają wystąpienie do sądu pracy i cywilnego. Walczą też o dzieci. – Wystąpiliśmy do rzecznika praw dziecka z prośbą o mediację – mówi pan Darek.
Szefowa Mazowieckiej Fundacji Rodzin Zastępczych Joanna Gruszczyńska przyznaje, że z rodzicielstwem zastępczym są kłopoty. – Nie ma jasnych przepisów, jakie prawa i obowiązki mają pracownicy rodzinnych domów dziecka i miejscy urzędnicy – mówi. – Interpretacja jest dowolna. Tylko, że cierpią na tym głównie dzieci. Nie tylko zabrane, ale i te własne przyglądające się dramatowi rodziców. ?