Mieszkaliśmy w Warszawie na Żoliborzu, na Kolonii Dziennikarskiej (…), w piętrowym jednorodzinnym domku przy ulicy Karpińskiego. Ojciec mój był przed wojną sędzią Sądu Najwyższego, a mama zajmowała się domem i dziećmi. Gdy wybuchła wojna, miałam sześć lat, a mój starszy brat Stach – dziesięć. (...) W nowej sytuacji trzeba było z czegoś żyć. Rodzice zdecydowali się wynająć niektóre z naszych pokoi, by zasilić budżet rodzinny. (…)
[Z czasem również] „pokój dziecinny” był wolny i czekał na nowych lokatorów. Przyszła go wynająć młoda, szczupła, gładko uczesana kobieta. Niebieskooka szatynka, włosy miała upięte w kok. Chciała wynająć dla siebie i dla męża pokój leżący na uboczu. (…) Gdy zobaczyliśmy pana Artura, nawet my, dzieci, zdaliśmy sobie sprawę że nie jest Aryjczykiem. Niski, ruchliwy, ciemnooki, o charakterystycznym wydatnym nosie. (...). Pan Artur w ogóle nie wychodził z domu. Czytał, pisał i pracował ze starszym panem, który specjalnie doń przyjeżdżał. (...) Pisali razem książkę. Pani Irena załatwiała na mieście zakupy i inne sprawy. Pan Artur czasem wychodził do ogrodu na tyłach domu, gdy było już całkiem ciemno. Wdychał woń maciejki, chodził chwilę, i wracał do siebie.
Po pewnym czasie odkryliśmy ze Stachem zmiany na naszym strychu. Wyraźnie zmalał. Jeden zakątek został zabudowany sięgającą sufitu półką. Było to coś w rodzaju regału ze starych desek. Za regałem był schowek, gdzie mieściło się łóżko, stolik, krzesło. Była tam woda i żywność. Nic dziwnego, że strych się zmniejszył. Regał był świetną skrytką. Można go było odsunąć razem z rupieciami, kurzem, pajęczynami. Były to obrotowe drzwi do schowka. (...) Na co dzień jednak pan Artur i pani Niewiadomska mieszkali w wynajętych im pokojach.
Nasze stosunki z lokatorami przeważnie układały się świetnie.„Narzeczony” pani Niewiadomskiej ofiarował mi na imieniny wspaniałą piłkę zrobioną z dętki samochodowej, a pani Borowska zrobiła rękawiczki na drutach. Pan Artur rozbudzał moje zainteresowania przyrodniczo-hodowlane, leczył też nasze zwierzęta. (…) W tym czasie zaczęłam się przygotowywać do Pierwszej Komunii Świętej. Pan Artur bardzo mi pomagał w nauce. Znał cały katechizm na pamięć. Przepytywał mnie z niego po kolei i na wyrywki, tak że wkrótce i ja wszystko świetnie umiałam. (…) (...)
W lipcu, chyba to był 1943 rok, byłam chora i leżałam w łóżku w jadalni. Ojciec był w pracy, Stach wyszedł gdzieś z kolegami. Było ciepło, okna były pootwierane, piękna, słoneczna pogoda. Pan Artur zachęcony słońcem podszedł do okna i wychylił się. Okna naszego „dziecinnego pokoju” zajmowanego wówczas przez państwa Borowskich wychodziły na ulicę Karpińskiego. Ulicą przechodził niemiecki patrol. Zobaczyli pana Artura i jego widok nasunął im pewne podejrzenia. Zaczęli walić do drzwi, (...) rozbiegli się po domu. Przeglądali wszystkie pokoje, wdrapali się na strych, gmerając po zakamarkach. [Żandarm] nie zobaczył rozpłaszczonego za kominem pana Artura. (...) zeszli po schodach na parter. Ja na początku wołałam „Mamo”, ale potem głos mi zamarł.