Z czego wynika ta szczególna niechęć do nauczania języka polskiego i polskiej historii dzieci naszych rodaków, których znaczna część ma podwójne obywatelstwo? Ponieważ wcześniej pisaliśmy o kłopotach polskiej oświaty na Białorusi i Litwie, mógłby ktoś nabrać przekonania, że dyskryminacja mniejszości narodowych jest wbrew składanym deklaracjom częścią europejskiej rzeczywistości, ale tak nie jest.
Najlepszym przykładem jest nasz kraj. Szkoły mniejszości niemieckiej na Opolszczyźnie, będące częścią polskiego systemu oświaty, mają się lepiej od przeciętnej polskiej szkoły. Wypełniamy w pełni podpisane przez nas porozumienia dwustronne i europejskie. Nie ma dyskryminacji polskiej szkoły na Zaolziu, na terenach, gdzie można by się bać o konflikty wynikające z trudnej historii. Nie ma większych problemów w Skandynawii. Należy sobie zadać pytanie, dlaczego w Szwecji z nauczania języka polskiego korzysta ponad połowa uprawnionych dzieci i młodzieży, a w Niemczech, z blisko 2-milionową Polonią, korzysta około 2 proc. I w większości jest to wysiłek polskiej misji katolickiej i organizacji polonijnych.
Nie można poważnie brać pod uwagę argumentu, że to wynik sporów kompetencyjnych między władzami landów a rządem federalnym, czy też, że to skutek niemieszczenia się Polaków w niemieckich kryteriach mniejszości narodowych. Realizacja postanowień traktatu to zadania strony niemieckiej.
Pacta sunt servanda. Nie jest też odpowiedzią właściwą wskazywanie na rodziców, jakoby niechętnie zapisujących swoje dzieci do polskich szkół. Jeśli tych szkół nie ma, to gdzie mają je zapisywać, jeśli się boją, to jeszcze gorzej.
Oświata polska jest dyskryminowana, ponieważ w Niemczech od dziesiątek lat obowiązuje stała, dla nas złowrogo kojarząca się, doktryna państwowa „Ein Reich, ein Volk” – „jedno państwo, jeden naród”. Polityka imigracyjna państwa niemieckiego nastawiona jest na pełną asymilację, a nie na utrzymywanie różnorodności. Niemcy udają, że nie dostrzegają ekonomicznych, czasami politycznych, ale nie narodowych przesłanek wyjazdu wielkiej fali młodych Polaków do Niemiec w latach 80. Wielu moich bliskich kolegów z Pomorza skorzystało wtedy z możliwości wyjazdu do bogatych wolnych Niemiec, bo u nas nie widzieli dla siebie szans na rozwój. Wykorzystali niemieckie prawo pozwalające uznać za Niemca każdego, kogo przodkowie mieszkali na terenie przedwojennej Rzeszy. Czy to znaczy, że przestali być Polakami? Czy wykorzystanie przymusu ekonomicznego jest wystarczającym argumentem, by dziś odmawiać im i ich dzieciom prawa do utrzymywania własnej narodowej tożsamości?