[b]Rz: Ma pan 59 lat, więc z zakładem związał się pan tuż po uzyskaniu pełnoletności?[/b]
[b]Andrzej Zięba:[/b] Najpierw zacząłem pracować, a dopiero później kończyłem technikum mechaniczne. Zaczynałem jako szlifierz na płasko w wydziale narzędziowym. To była produkcja ściśle tajna na potrzeby wojska. Pracowało się sześć dni w tygodniu i z utęsknieniem czekało godz. 13 w sobotę, bo wówczas zaczynał się weekend. W 1979 r. awansowałem na mistrza narzędziowni. Po stanie wojennym przeniosłem się na wydział montażu silników lotniczych, a od pięciu lat jestem mistrzem tego wydziału.
[b]Skąd to przywiązanie do jednego zakładu?[/b]
To tradycja rodzinna. Mieszkaliśmy na osiedlu w pobliżu zakładu. Mój ojciec pracował w tym zakładzie, siostra i niemal wszyscy sąsiedzi. Wychowałem się w tym środowisku. WSK to był kiedyś największy zakład w regionie. Pewny i solidny. Były wczasy, rozbudowana opieka socjalna i niezłe zarobki. A teraz to już przyzwyczajenie. Zresztą nie wyobrażam sobie pracy w innej firmie.
[b]Nigdy nie myślał pan o zmianie pracy?[/b]