Leciał nisko, zahaczył o antenę, kosił drzewa. Po uderzeniu w grubą brzozę przechylił się, stracił skrzydło, zahaczył o ziemię i po kilku sekundach roztrzaskał się w lesie.
– Potężny huk, w powietrze wystrzelił słup ognia – relacjonował Sławomir Wiśniewski, pracownik TVP, jedyny polski świadek katastrofy. – Złapałem kamerę i pobiegłem w kierunku miejsca katastrofy. Byłem tam po chwili. Całe pole było przeorane, drzewa połamane. Szczątki samolotu rozrzucone w promieniu wielu metrów. Niektóre się paliły. Na oderwanym ogonie zobaczyłem szachownicę. Wtedy dotarło do mnie, że rozbił się prezydencki samolot.
To był tupolew Tu-154M o numerze bocznym 101. Na jego pokładzie znajdował się prezydent Lech Kaczyński z małżonką oraz 94 innymi osobami. Czołowi dostojnicy państwowi i przedstawiciele polskich elit intelektualnych lecieli z Warszawy do Smoleńska, by wziąć udział w uroczystościach 70. rocznicy wymordowania polskich oficerów przez NKWD w Katyniu.
– Skierowałem się [tam] za pierwszym wozem straży pożarnej i znalazłem się na miejscu bardzo szybko. Biegłem przez jakieś łąki w tym kierunku, gdzie widać było, że się coś stało – opowiadał dziennikarzom ambasador RP w Moskwie Jerzy Bahr, który na wojskowym lotnisku czekał na prezydenta. – Liczyliśmy, że zobaczymy kadłub samolotu, do którego będziemy mogli dobiec i wyciągać ofiary. Tymczasem zobaczyłem krajobraz jak po trzęsieniu ziemi.
Bahr natychmiast zadzwonił do swojego szefa Radosława Sikorskiego. Ten zatelefonował do Jarosława Kaczyńskiego, brata prezydenta. – Wypełniłem straszny obowiązek. Powiedziałem, że doszło do tragicznego wypadku i że ze słów ambasadora można wnioskować, że nikt nie przeżył. Reakcja była bardzo spokojna, ale czuło się po drugiej stronie emocje – opowiadał Sikorski.