Mówią na nich secondos. Są dziećmi tych, którzy kiedyś, szukając lepszej przyszłości, trafili do Szwajcarii. Jedni z pierwszej ojczyzny wyjeżdżali, inni uciekali – przed wojną albo nędzą. Secondos urodzili się już w Szwajcarii, ale to im obywatelstwa nie gwarantuje. Ich dzieciom też nie, one będą nazywane terceros i też będą musiały o szwajcarski paszport zabiegać, chyba że prawo się zmieni.
Secondos powiodło się lepiej niż ich rodzicom. Nie byli skazani na kiepskie prace, są mniej obcy. Nie wszyscy z nich pamiętają, że kiedyś słowo „secondo” nie kojarzyło się tak neutralnie jak dziś. Akceptację wywalczyli sobie w różny sposób, często przez sport. Imigrantami jest jedna piąta mieszkańców Szwajcarii. I aż 40 procent zawodowych piłkarzy tego kraju. Szwajcarzy z wyboru grają w reprezentacji od dawna. Najsłynniejszy z nich Kubilay Turkyilmaz debiutował pod koniec lat 80. i strzelił dla kadry 34 bramki.
W 23-osobowej kadrze na mundial jest ich 11. To nie tylko secondos, ale i ci, którzy urodzili się poza Szwajcarią i przyjechali do niej z rodzicami. Pomocnik Gelson Fernandes jako pięciolatek przeprowadził się z matką z Wysp Zielonego Przylądka do Sionu, do ojca, który wyjechał wcześniej i znalazł pracę w miejscowym klubie. Napastnik Blaise Nkufo urodził się w Kinszasie, miał siedem lat, gdy uciekł z rodziną z Demokratycznej Republiki Konga (wtedy to był jeszcze Zair). Obywatelstwo szwajcarskie dostał dopiero jako dwudziestolatek. Pomocnik Valon Behrami – tuż przed pełnoletnością. Behrami to jeden z trzech w kadrze uciekinierów z Kosowa. Jego i Alberta Bunjaku rodzice wywieźli z wrzących Bałkanów już w 1990 roku. Xherdana Shaqiriego, nadziei kadry, nie było jeszcze wtedy na świecie. Uciekł dopiero w czasie wojny z Serbami pod koniec lat 90.
Pozostali urodzili się w Szwajcarii. Gohkan Inler i Hakan Yakin to jak Turkyilmaz synowie Turków. Eren Derdiyok jest Kurdem urodzonym w Bazylei. Philippe Senderos ma ojca Hiszpana i matkę Serbkę, rodzice Tranquillo Barnetty byli Włochami.
Tę mieszankę kultur poprowadzi trener Ottmar Hitzfeld. Też trochę swój, trochę obcy. Wprawdzie Niemiec, ale z Loerrach, skąd do Bazylei jest bliżej niż do jakiegokolwiek niemieckiego miasta.