[b]W ciągu tygodnia był pan prezydent dwa razy na Ukrainie, najpierw w Charkowie na cmentarzu ofiar zbrodni katyńskiej, potem w Jałcie, gdzie doszło do spotkania z prezydentem Wiktorem Janukowyczem. Na dodatek w Warszawie gościł premier Mykoła Azarow. Skąd to nagłe ożywienie w stosunkach polsko-ukraińskich?[/b]
[b]Prezydent Bronisław Komorowski:[/b] Rozpoczęła się nowa prezydentura. Jest rzeczą normalną, że na początku kadencji potwierdza się dotychczasowe zaangażowanie i wskazuje nowe kierunki. Wskazałem nowe na Zachodzie, tam celem ma być ożywienie Trójkąta Weimarskiego, umocnienie relacji polsko-niemiecko-francuskich. Niebawem przyjdzie kolej i na Grupę Wyszehradzką. Ale także podkreśliłem wagę kierunku wschodniego, najpierw na spotkaniu z prezydentami państw bałtyckich w Rydze, a teraz chciałem pokazać strategiczną wagę partnera ukraińskiego. I stąd to wrażenie zwiększonej aktywności, która była zaplanowana.
[b]Można mówić o kontynuacji: Kwaśniewski, Kaczyński, Komorowski, w sprawie Ukrainy?[/b]
W znacznej mierze tak. To było widać w piątek na sali jałtańskiego Pałacu w Liwadii, gdzie obecni byli politycy od Marka Siwca z SLD po Pawła Kowala z PiS. To jest kontynuacja nie linii konkretnego prezydenta, ale państwa polskiego. Wspomaganie Ukrainy w jej drodze na Zachód obowiązuje w polityce polskiej od wielu przecież lat. Zmiana może polegać na tym, że mniejsze znaczenie będą miały deklaracje i zaklęcia, a dużo większe fakty w postaci realnych dokonań strony ukraińskiej w spełnianiu standardów Unii Europejskiej. Wcześniej, co było słabością polskiej polityki wobec Ukrainy, łatwo ulegano deklaracjom słownym i mylono je z dokonaniami.
[b]Cały czas w tle jest Rosja. Czy można ocieplać stosunki z Rosją, jednocześnie wspierając zachodnie dążenia Ukrainy? Czy nie boi się pan, że kiedyś trzeba będzie wybrać albo Moskwę, albo Kijów?[/b]