Kiedy odchodzi ktoś znany, kto zasłużył się na jakimś polu, gdzieś, w dalszej kolejności (a i to nie zawsze) wspomina się o jego fascynacjach czy hobby nie związanych z dziedziną, w której odnosił sukcesy. W tym przypadku tak nie jest. Mówi się o Jerzym Pilchu, także jako osobie ważnej dla polskiego futbolu.
Słusznie, bo Pilch wprowadził piłkę do literatury, chociaż niewiele o niej napisał. Był raczej kimś w rodzaju jej ambasadora w kulturalnym świecie. Wolał nosić miłość do futbolu w sobie, bo za bardzo ją przeżywał. Dlatego ledwie o niej w swoich utworach wspominał, natomiast bardzo obszernie mówił o piłce w wywiadach.
Przeprowadzaliśmy z nim te rozmowy, kiedy chcieliśmy, żeby o dyscyplinie sportu, która opanowała świat, a która przez wielu ludzi wciąż jest traktowana jak subkultura, mówił ktoś, kto ma do niej podejście i uczuciowe, i filozoficzne. A w dodatku, opisując swoje nastroje skonstruuje takie zdania, które niejednego dziennikarza powinny doprowadzić do refleksji na temat swojego warsztatu.
Miałem tak z nim kilkakrotnie. - Nie musisz mi dawać tego wywiadu do autoryzacji - mówił - Ale przyślij, może mi się jeszcze coś przypomni. Przysyłał poprawiony, a ja nie poznawałem tekstu i trochę było mi wstyd.
Powszechnie wiadomo, że Jerzy Pilch był kibicem Cracovii. Ale również Realu Madryt i Paragwaju, bo gra w takich biało-czerwonych koszulkach w pasy, jak Cracovia. O Leo Messim powiedział, że lubiłby go, gdyby grał dla Realu. Ponieważ tak nie jest, może mieć do niego „najwyżej umiarkowany szacunek”.