31-letni sierżant Dipprasad Pun 17 września zeszłego roku, pilnując posterunku w prowincji Helmand, zauważył rebeliantów próbujących podłożyć bombę przy bramie. W tej samej chwili został dostrzeżony przez ekstremistów, którzy otworzyli ogień do stojącego na dachu żołnierza. Zacięta walka trwała około kwadransa.
Talibowie strzelali ze wszystkich stroń z kałasznikowów i ręcznych granatników. Gurkha, odpierając ataki, wystrzelił 400 sztuk amunicji, rzucił 17 granatów i zdetonował minę podłożoną na wypadek ataku.
Gdy jeden z talibów próbował się wspiąć na dach, żołnierzowi zaciął się karabin. Wtedy, nie zastanawiając się długo, rzucił w wychylającą się znad krawędzi głowę trójnogiem od karabinu, strącając przeciwnika. Sierżant był przekonany, że atakuje go co najmniej 30 napastników.
Miejscowa ludność twierdzi, że było ich o połowę mniej. – Kiedy sobie uświadomiłem, że to talibowie, byłem przerażony. Ale po chwili strach zniknął i pojawiła się myśl, że zanim mnie zabiją, ja zabiję tylu, ilu się da – wspomina Pun. Za odwagę otrzymał Conspicuous Gallantry Cross, drugie najwyższe odznaczenie po Krzyżu Wiktorii.
Pochodzący z Nepalu Gurkhowie są uznawani za najlepszych wojowników na świecie. Na początku XIX wieku brytyjskie wojska kolonialne w Indiach musiały zrezygnować z aneksji Nepalu w obliczu waleczności pochodzących z gór żołnierzy. Od tamtej pory Brytyjczycy wynajmowali ich do najtrudniejszych misji. A kiedy Indie uzyskały niepodległość, w brytyjskiej armii stworzono kilka oddziałów Gurkhów. Do dziś służy ich tam około 3,5 tysiąca. Walczyli m.in. na Falklandach, w Iraku i na Bałkanach.