– Przysięgam, że jestem gotów oddać krew, duszę, wszystko, co cenne, dla tego narodu – mówił w piątek prezydent Jemenu do tysięcy swoich zwolenników. W tym czasie tysiące jego przeciwników domagały się jego odejścia. – Precz ze zdrajcą! – krzyczał tłum przed uniwersytetem w Sanie. Tydzień wcześniej podczas takich samych demonstracji snajperzy zabili ponad 50 osób.
Kiedy wybuchły protesty, rządzący od 33 lat Ali Abdullah Saleh obiecał, że nie będzie się ubiegał o kolejną kadencję, która wygasa w 2013 roku. Potem ogłosił, że ustąpi do stycznia 2012 roku. Opozycja się nie zgodziła, a protesty przybrały na sile.
Saleh zaczynał karierę od służby w wojsku w północnym Jemenie, który sympatyzował z Zachodem, podczas gdy południe było wspierane przez ZSRR. Przełomowy dla niego okazał się rok 1974. Prezydent Ahmed al Ghaszmi, który pochodził z tego samego plemienia co Saleh, mianował go wtedy gubernatorem Taiz – drugiego co do wielkości miasta na północy. Kiedy w 1978 roku prezydent zginął w zamachu, Saleh został jego następcą.
Wydawało się, że długo nie przetrwa. Szybko zaczął jednak obsadzać najważniejsze stanowiska członkami swojej rodziny. Kupował też lojalność przywódców klanowych.
Okazało się, że świetnie potrafi manipulować ludźmi. Napuszczał swych wrogów jednego na drugiego, a kiedy było to w jego interesie, obłaskawiał dawnych przeciwników. Dokonał nawet rzeczy, która wydawała się niemożliwa. W 1990 roku po upadku ZSRR zjednoczył Jemen. A kiedy cztery lata później wybuchła wojna domowa, stłumił powstanie na południu.