Owszem, mamy „Kanał", mamy „Eroikę" – filmy przejmujące, ale tworzone jeszcze w totalitarnym państwie. Mamy świetne kino Komasy „Miasto 44" – opowieść o Powstaniu widzianym oczami młodego pokolenia i dla młodego pokolenia. A jednak wciąż czegoś brakuje. Przydałby się film nie tyle w hollywoodzkim stylu, ile w hollywoodzkim wymiarze, który pokazywałby nie tylko tragiczne losy mieszkańców Warszawy, heroizm walczących powstańców, ale również kontekst polityczny i geopolityczny tamtego wydarzenia. I najważniejsze: taka historia musiałaby być opowiedziana tak, aby zainteresowała cały świat, żeby coś po tym filmie zostało w pamięci wszystkim. Tak jak w pamięci został „Pianista", tyle że ze zburzoną Warszawą daleko w tle.
I właściwie trudno dziś powiedzieć, dlaczego przez 30 lat nikt u nas nie miał dosyć siły, aby z tematem się zmierzyć lub przynajmniej zarazić tą historią twórców na Zachodzie. Bo temat na wielki film jest, to nie ulega wątpliwości.
Udało się to choćby Czechom, którym przecież daleko do nas, jeśli chodzi o heroiczne postawy podczas II wojny światowej. Tymczasem w ostatnich latach powstały aż dwie superprodukcje o zamachu na Reinharda Heydricha w Pradze. „Operacja Anthropoid" i „Kryptonim HHhH", zrealizowane w międzynarodowej koprodukcji, z udziałem czołowych aktorów. Jak widać, można, bo ktoś po prostu zadbał o to, aby opowiedzieć światu historię, z której Czesi mogą być dumni.
W Polsce dużo się mówi o polityce historycznej, działa nawet specjalna fundacja obracająca setkami milionów złotych. Podatnicy finansują też twórczość rodzimych produkcji filmowych. Powstanie Warszawskie jednak ciągle zdaje się być nie na czasie.
Czy naprawdę jesteśmy skazani tylko na komedie romantyczne z Piotrem Adamczykiem w dziesiątkach odsłon i na partyzanckie opowiadanie historii w stylu „Kuriera" Władysława Pasikowskiego? Chyba nie. Jesteśmy 38-milionowym Narodem z piękną historią. Mamy się czym chwalić, co opowiadać i co pokazywać światu.