To też był piątek, pogoda burzowa, dach Stadionu Narodowego zamknięty na wszelki wypadek. Ten dach się potem stał jedną z wymówek: piłkarze tylko zremisowali z Grecją w meczu otwarcia, bo było zbyt parno.
Wtedy nie wiedzieliśmy, że jeszcze się taki dach nie znalazł, który by każdemu dogodził. Zamknięty przed burzą – źle, otwarty – jeszcze gorzej, bo stadion zmieni się w basen.
8 czerwca 2012 r. zaczynała się na Narodowym pierwsza tak wielka sportowa impreza w Europie Wschodniej, a my wreszcie daliśmy spokój histerii przygotowań i zaczęliśmy odkrywać, że nie jest z nami tak źle. Że może jednak nie utkniemy na czas mistrzostw w jednym wielkim korku, że autostrada A2 jednak jest przejezdna, że kolejki na granicy nie odetną nas od Ukrainy, że może jednak kibice i turyści nas zaleją, mało tego, dogadają się tu po angielsku, piwo będzie im smakować, a miasta się podobać.
Że, krótko mówiąc, jesteśmy całkiem normalni. Wierzyliśmy w reprezentację, w to, że mamy najzdolniejsze pokolenie piłkarzy od lat, a Ludovic Obraniak opowiadał w wywiadach, że ma świetny kontakt z kolegami i jeśli wygramy mistrzostwa, to zrobi sobie tatuaż z orłem.
Jutro minie rok od tamtych chwil. Obraniak nie ma tatuażu z orłem i w ogóle nie ma go już w kadrze, bo uznał, że jest w niej źle traktowany. Piłkarze odpadli już w pierwszej rundzie Euro, a dziś, jeśli nie wygrają w Kiszyniowie, mogą się też przestać liczyć w walce o mundial 2014. Międzynarodowy medialny przemysł wieszczenia klęski, który przez miesiące poprzedzające Euro widział w Polsce i na Ukrainie głównie opóźnienia, dziury w drogach i rasistów organizujących orgie nienawiści, teraz już pochyla się nad Brazylią, przygotowującą się do mundialu 2014 i igrzysk 2016. I nad Rosją szykującą zimową olimpiadę 2014.