Będzie wspólne oświadczenie prezydentów Polski i Ukrainy?
Spotykają się uczeni z obu krajów, są możliwe spotkania na uroczystościach religijnych. Pan prezydent nie forsuje jednak wspólnych oświadczeń głów obu państw.
Bronisław Komorowski jest w bliskich relacjach z Wiktorem Janukowyczem i często zajmuje się sprawami ukraińskimi. Czy w sprawie rocznicy Wołynia rozmawia ze swym odpowiednikiem, mówiąc, że nie chcemy, by historia dzieliła, ale też że chcemy godnie upamiętnić tę rocznicę?
Wybaczą panowie, nie mogę zdradzać kuchni dyplomatycznej. Szefowie obu kancelarii, ministrowie są w stałym kontakcie i obie strony znają swoje stanowiska. Powiem tyle: nie możemy dziś nie uwzględniać tego, co działo się pięć i dziesięć lat temu, za prezydentury Lecha Kaczyńskiego i Aleksandra Kwaśniewskiego. Wówczas obchody zdominowały uroczystości międzypaństwowe, niezwykle ważne z punktu widzenia dzisiejszej polityki mającej na celu zbliżenie dwóch narodów. Ale taka formuła, jak pokazało doświadczenie, działa ograniczająco na stronę obywatelską. Wspólne międzypaństwowe obchody sprawiły, że oczekiwania Kresowian doznały uszczerbku. Prezydent Komorowski pamięta o tym doświadczeniu i stara się postępować tak, by nie pomnażać rozżalenia środowisk kresowych.
Pojawia się w sprawie Wołynia argument mówiący, że skoro Sejm chce uczcić rzeź, niech w ramach prawdy historycznej odniesie się również do akcji „Wisła". To dobry pomysł?
Rozumiem, że w polityce czy dyplomacji potrzebna jest zasada wzajemności. Ale jako historyk jestem jej przeciwny. Przenieśmy się na moment na inny grunt, gdzie dobrze widać zawodność tej metody. Niektóre czynniki rosyjskie od dłuższego czasu namawiają Polaków, by przyjąć zasadę wzajemności w sprawie Katynia i uznać polską odpowiedzialność za eksterminację żołnierzy Armii Czerwonej w czasie wojny 1920 roku. A przecież są to rzeczy nieporównywalne. Nie było eksterminacji jeńców w 1920 roku. Owszem, była wysoka śmiertelność w obozach jenieckich, ale nie zbrodnia.
Podobnie i w tej kwestii nie możemy budować sztucznej równowagi. Powinniśmy w słowach niewatowanych dyplomacją mówić o zbrodni wołyńskiej, podobnie jak sprawiedliwie powinniśmy mówić o akcji „Wisła". Ale symetryczności tu sobie nie wyobrażam. Zbyt różne są to wydarzenia. Warto przy okazji odnotować, że suwerenna Polska jedną z pierwszych historycznych uchwał odrodzonego Senatu akcję „Wisła" stanowczo potępiła.
Czy podoba się panu profesorowi pomysł TVP, by pokazać polskiej publiczności niemiecki film, „Nasi ojcowie, nasze matki", w którym m.in. polskie podziemie zostało uznane za antysemickie?
W tej sprawie walczą we mnie dwie dusze. Z jednej strony polska godność: nie będę tracił kilku godzin na marną niemiecką produkcję. Ale z drugiej strony ludzka i historyczna ciekawość każe mi ten film obejrzeć. Historyk nie może wypowiadać się na jakiś temat, nie mając o nim elementarnej wiedzy.
Mimo wszystko wolałbym, by polski widz mógł ten film zobaczyć. Choć nie jestem ekspertem od mediów – może nie powinien on być wyświetlany w kanale ogólnym, może w jakimś tematycznym, ale wtedy pojawiłoby się pytanie o jego dostępność.
Za nieuprawnioną uważam argumentację, że skoro polski ambasador protestował przeciw wyświetlaniu tego szkalującego Polskę filmu w amerykańskiej telewizji, to nie powinniśmy go móc obejrzeć w Polsce. Rzeczywiście, widz amerykański może zostać wprowadzony w błąd, uznając, że to prawdziwy obraz historii. Ale Polacy, nawet najmniej wyrobieni historycznie, będą wiedzieli, jaka była prawda historyczna.
W lipcu oprócz rocznicy Wołynia przypadają też 90. urodziny gen. Wojciecha Jaruzelskiego, do której niektóre środowiska przygotowują się nie mniej pieczołowicie. SLD wspiera finansowo hagiograficzną konferencję na temat generała. Jeśli prezydent dostanie zaproszenie na taką imprezę, jak zareaguje?
Mogę mówić o moim własnym kłopocie z tą rocznicą. Nie mam prawa być krytycznym wobec gen. Jaruzelskiego, bo do końca byłem członkiem PZPR. Nie krytykowałem go wtedy, nie będę tego robił teraz. Ale myślę, że organizowanie takiej fety to niedźwiedzia przysługa wyrządzona generałowi.
To wykorzystywanie Jaruzelskiego?
Tak. Kiedy spotykam się z gen. Jaruzelskim, odnajduję w nim człowieka, który raczej dokonuje obrachunku całego swojego skomplikowanego życia, niż oczekuje takich fet na swoją cześć. W dodatku różne środowiska lewicowe wydzierają sobie tę rocznicę, jedni robią imprezę rano, inni po południu – to po pierwsze. A po drugie, każda akcja ma swoją kontrakcję. Gdy widzimy człowieka 90-letniego, zmagającego się ze swoją ciężką chorobą, pewnie większość Polaków nie wykazałaby wobec niego zbyt krwiożerczych nastrojów. Ale jeśli będą patrzeć na wielodniowe obchody, wielką pompę na jego cześć, wywoła to reakcje sprzeciwu, pikietę pod jego domem lub inne negatywne emocje, czego oczywiście nie życzę. I chcąc nie chcąc, organizatorzy tych uroczystości będą ponosili odpowiedzialność także za te złe emocje.
Ale urodziny generała to niejedyny przykład nowej polityki historycznej lewicy, szczególnie lewicy. Wcześniej obchody związane z Edwardem Gierkiem, próba blokowania uchwały na cześć Przemyka, dość wybiórczy „Niezbędnik historyczny lewicy". Jak pan to ocenia?
Za długo sam w czynny sposób uprawiałem politykę, by nie wiedzieć, jak silną pokusą jest odwoływanie się do PRL. Wielu ludzi, którzy wtedy żyli, byli młodzi, wspomina go całkiem nieźle, oczywiście inaczej niż ci, którzy byli wtedy represjonowani czy siedzieli w więzieniu. Ale odwoływanie się do PRL-owskiego sentymentu tak naprawdę nie ma sensu. Polska lewica ma dwie wykluczające się tradycje. Piękną, patriotyczną, pepeesowską i drugą komunistyczną. I dziś, w XXI wieku, wiadomo, która z tych wizji historycznie zbankrutowała. Dlatego martwi mnie to, co się dzieje na lewicy. Nie rozumiem, jak można gromić IV Rzeczpospolitą, deklarować przywiązanie do wolności, praw obywatelskich i jednocześnie gloryfikować PRL.
Niepokoi mnie też inne zjawisko. Niezbędnik historyczny to dzieło ludzi młodych, czego już pojąć nie mogę. Dlaczego zamiast odwoływać się do pięknej tradycji PPS i np. 1905 roku, ci młodzi, którzy nic z tego czasu nie pamiętają, biorą się za chwalenie PRL. Rozumiem sentyment osób starszych, ale trzydziestolatków? Nie rozumiem, jak oni mogą w demokratycznym państwie tęsknić za komunistyczną dyktaturą, która tu wtedy panowała.
Prezydent Komorowski zachęca do świętowania 4 czerwca, ale jak świętować tę datę, która doprowadziła do upadku PRL, skoro dziś okazuje się, że ten PRL nie był wcale taki zły, wręcz przeciwnie, dla niektórych był wspanialszy od III RP.
Tu na szczęście moi koledzy z lewicy są niekonsekwentni. Podoba im się PRL, ale jeszcze bardziej podoba im się Okrągły Stół, który przecież okazał się gwoździem do PRL-owskiej trumny. I chwała im za to!