- W Polsce jest problem opisywany analogią do folwarku szlacheckiego: są przedsiębiorcy całkowicie nieinnowacyjni, którzy żyją z eksploatowania pracowników, niczym chłopów pańszczyźnianych. Ma to związek z tym, że w Polsce po 1989 r. doszło do zjawiska fatalnego: mechanizm selekcji negatywnej, charakterystyczny dla komunizmu, przeniósł się do biznesu - twierdzi Kaczyński.
Jego zdaniem, "dziś w Polsce za pośrednictwem państwa należy wymusić podniesienie płac, bo są one zaniżone". - Można to zrobić na wiele sposobów, np. poprzez karne podatki - uważa.
- Czy chcemy, żeby społeczeństwo zostało na trwale podzielone na niewielką grupę beneficjentów przemian i całą resztę o statusie wyrobników, którzy nie posiadają już żadnych praw pracowniczych i obywatelskich? Czy chcemy, żeby uprzywilejowana mniejszość musiała zamykać się za murem strzeżonych osiedli przed oburzonymi, których pozbawiono statusu obywateli i konsumentów? - pyta Kaczyński.
Prezes PiS nie chce jeszcze zdradzić nazwiska ewentualnego ministra finansów w swoim rządzie, w przypadku zwycięstwa w wyborach. - Mam ból głowy od nadmiaru nazwisk. Oczywiście, Zyta Gilowska jest brana pod uwagę. Możliwi są także politycy, tacy jak Adam Glapiński czy Jerzy Kropiwnicki. Dobrze oceniam Stanisława Kluzę, który krótko był ministrem finansów w moim rządzie. Ale niewykluczone, że sięgnę po kogoś innego, choćby ekspertów gospodarczych, którzy współpracują z PiS - przyznaje.
Pytany, czy zagłosuje za ewentualnymi przyspieszonymi wyborami opowiada, że tak, ale pod pewnymi warunkami. - Oczywiście, że poprzemy wybory, ale tylko jeśli najpierw premier Tusk poda się do dymisji. Nie zgodzimy się na to, by ci ludzie, którzy przez tyle lat trzymali w rękach państwo, mogli jeszcze kontrolować wybory - zastrzega Kaczyński.