Tym razem – stanowczością, z jaką krytykuje podjęcie decyzji o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego. „Ostatecznie ułatwiono Sowietom zaborczy najazd (...) Popychanie do [powstania] było aktem głębokiej nieodpowiedzialności (...) Po klęsce zabrakło miasta" – pisze redaktor naczelny i współzałożyciel kwartalnika Zbigniew Gluza. I w pasji, jaką nacechowane są te słowa, słychać echo sporów, które rozgorzały na nowo w ostatnich latach.

Podstawę do tak stanowczych oskarżeń daje główny tekst numeru – montaż głosów dowódców i polityków polskich wspominających czas tuż przed godziną W. Podobne kolaże stanowią od lat specjalność „Karty": ten akurat przywodzi na myśl strony „Warszawy '44" Jeana-François Steinera (francuskiego reportera i historyka, który ćwiczył podobną technikę opowieści już w latach 70.) i w swojej wymowie nie ma sobie równych. Słowa Stefana Korbońskiego (szefa Kierownictwa Walki Cywilnej), Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Wiesława Chrzanowskiego i tuzina innych paraliżują, ukazując z każdym zdaniem już nie „dramatyzm", ale tragizm sytuacji  Armii Krajowej: w lipcu 1944 roku nie było dla niej (ani dla sprawy polskiej) żadnego dobrego wyboru. Lektura tego tekstu wymaga mocnych nerwów, jest swoistą „podróżą do kresu nocy", przekazanym nam literacko doświadczeniem całkowitego braku nadziei – ale nie sposób czytać go niczym akt oskarżenia.

Reszta najnowszego numeru „Karty", po części rocznicowa – oblężenie austro-węgierskiego jeszcze Przemyśla, lazaret cesarskiej armii w zajętym przez Niemców Kazuniu, zapiski deportowanej w 1940 roku do Kazachstanu Stanisławy Kubiak, która trafiła do oddziałów Berlinga – przynosi jak zawsze unikalne zdjęcia, ale też ukazuje złożoność ludzkich losów. Redakcja starająca się zrozumieć sierotę z Żółkwi awansującą w szeregach berlingowców do stopnia oficera polityczno-wychowawczego i Joachima Cerafickiego, Polaka z Grudziądza, wcielonego przemocą do Wehrmachtu, powinna też znaleźć zrozumienie dla dowódców, którzy nie mieli przed sobą dobrego wyboru.

— Małgorzata Urbańska