Ostatecznych wyników wyborów jeszcze nie ma, ale działacze SLD nie potrzebują potwierdzenia, by wiedzieć, że wypadli dużo gorzej niż przed czterema laty. Niby wszyscy zdawali sobie sprawę, że tamten wynik jest nie do powtórzenia, bo wybory odbywały się wówczas po niezłej kampanii prezydenckiej Grzegorza Napieralskiego, ale nikt nie spodziewał się aż takich batów.
W stolicy do rad dzielnic Sojusz ocalił zaledwie kilkanaście z kilkudziesięciu mandatów. Jak będzie wyglądała Rada Warszawy, to na razie wielka niewiadoma, ale nikt nie ma złudzeń, że na tym szczeblu partii mogło pójść lepiej – miała dziesięć miejsc, a według hiobowych wieści może nie mieć ani jednego. W optymistycznej wersji ocaliła jeden mandat dla wiceszefowej SLD Pauliny Piechny-Więckiewicz, a losy drugiego się ważą.
– To nie jest wynik, który nas satysfakcjonuje – przyznaje Piechna-Więckiewicz.
W nieoficjalnych rozmowach z innymi działaczami można usłyszeć, że mści się to, iż SLD nie wziął udziału w ubiegłorocznym referendum przeciwko prezydent Hannie Gronkiewicz-Waltz.
O porażce może mówić organizacja szczecińska, która wprowadziła do rady miasta dwie osoby, a los trzeciego mandatu się waży. Jednak cztery lata temu Sojusz zdobył aż sześć mandatów. Grzegorz Napieralski, tamtejszy lider wojewódzki, podkreśla jednak, że partia nieźle wypadła w Koszalinie i bez radnych SLD nie da się tam ułożyć koalicji rządzącej.