W analizie polityki PiS na unijnej scenie warto rozróżnić dwie agendy: krajową i unijną. Ta pierwsza to realizowane niezależnie od UE cele partii Jarosława Kaczyńskiego, które mogą stać w sprzeczności z naszymi zobowiązaniami unijnymi lub po prostu z powszechnie obowiązującymi w UE praktykami. Agenda unijna natomiast to stanowisko PiS wobec aktualnie dyskutowanych w UE problemów oraz jego siła w forsowaniu polskich argumentów w Brukseli.
Pozycja Polski jest sumą tych dwóch składowych, ale na jej znaczącym pogorszeniu w ciągu ostatniego pół roku zaważyła przede wszystkim polityka krajowa. I trochę pecha w agendzie unijnej, zdominowanej teraz przez tak trudny dla nas problem uchodźców.
Przez kilka miesięcy rządów PiS Polska już dwukrotnie była bohaterką debaty w Parlamencie Europejskim, a raz eurodeputowani przegłosowali krytyczną rezolucję.
Komisja Europejska wszczęła bezprecedensowy mechanizm ochrony praworządności – zastosowany po raz pierwszy od momentu jego wprowadzenia w unijnym prawie w marcu 2014 roku. Powodów do niepokoju jest kilka, można je określić wspólną nazwą zawłaszczania państwa przez PiS, a bezpośrednim pretekstem do wszczęcia alarmu było sparaliżowanie Trybunału Konstytucyjnego. To właśnie najważniejszy punkt z agendy krajowej, który tak bardzo pogorszył naszą reputację.
Metoda Orbána
Można było nieco niwelować szkody, przyjmując taktykę Orbána. Węgierski premier u siebie szermował antyunijną retoryką, a w Brukseli bywał zwykle koncyliacyjny. Z niektórych posunięć się wycofywał, inne modyfikował, przy jeszcze innych niewzruszenie trwał. On sam ten sposób postępowania miał ponoć rekomendować Jarosławowi Kaczyńskiemu w czasie ich słynnego spotkania w pensjonacie Zielona Owieczka, ale to nie pasuje do charakteru prezesa PiS.