Niemiecka pamięć o powstaniu warszawskim

Kiedy odchodzi generacja polskich świadków, to deficytowa pamięć w Niemczech o powstaniu warszawskim – po 77 latach od jego wybuchu – urasta do rangi polskiej racji stanu.

Publikacja: 29.07.2021 15:59

Grupa powstańców z 3. kompanii Batalionu „Kiliński” czytająca prasę w oknie Gimnazjum św. Wojciecha

Grupa powstańców z 3. kompanii Batalionu „Kiliński” czytająca prasę w oknie Gimnazjum św. Wojciecha na ul. Górskiego 2. Pierwszy z lewej: kpr. pchor. Zbigniew Dębski „Prawdzic”

Foto: EAST NEWS, MIREK NOWORYTA MIREK NOWORYTA

Z dala od jakichkolwiek powstańczych rocznic promotor mojej pracy doktorskiej w niemieckim Freiburgu w 1996 r. zapalił się do pomysłu przeprowadzenia pionierskiej konferencji o powstaniu warszawskim. By o najgorszym momencie w tysiącletnich dziejach obydwu krajów mogli ze sobą podyskutować ich historycy. Do upadku bloku radzieckiego i ustaniu zimnej wojny (1989/1990) nie tylko w publicznych, ale i w akademickich dyskusjach nad Renem powstanie warszawskie było nieobecne.

Inicjatywa profesora była niecodzienna, wyszła bowiem z najbardziej odległego w Niemczech od granic Polski akademickiego ośrodka. Z okien uniwersytetu Alberta Ludwika rozciąga się widok na ciemne pasmo francuskich Wogezów. Zwykłym mieszkańcom miasta horyzont poznawczy wyznacza bliskość Francji, nie zaś Polski. Na główny targ miejski wokół katedry zza drugiej strony Renu Alzatczycy przywożą francuskie sery, oliwki i butelki Pinot Noir.

Ignorancja niemieckich elit politycznych

Ściągnięcie do jednego miejsca nielicznych w Niemczech historyków parających się najnowszymi dziejami Polski w 1996 r. do łatwych nie należało. Bo na miejsce konferencji profesor wybrał mazurską Karwicę. Miejscowość, jak zresztą cały region, uosabiającą zmienne losy przynależności terytorialnej – polskiej, niemieckiej i rosyjskiej. Choć o wyborze miejsca zadecydował także walor geograficzny. Wszak poważne zjazdy naukowców na zachodzie Europy preferują bardziej prowincjonalne, niemetropolitalne ośrodki, jak np. Cadenabbia nad jeziorem Como, nie zaś Mediolan. Mazurska Karwica wpisywała się w ten trend. Jednym z impulsów dla przedsięwzięcia profesora było przejęzyczenie niemieckiego prezydenta Romana Herzoga, który dwa lata wcześniej, zaproszony przez prezydenta Lecha Wałęsę na obchody rocznicy powstania do Warszawy (1994 r.), podziękował mu i odpisał, że bardzo się cieszy, że weźmie udział w obchodach powstania w warszawskim getcie. Oczywiste faux pas ilustrowało stopień niewiedzy wykształconych Niemców o sierpniowym zrywie. Zimna wojna, która de facto zaczęła się od powstania warszawskiego, wyparła niemiecką wojnę w Polsce z kultury pamięci bońskiej republiki Konrada Adenauera (1949–1990). Od procesu zbrodniarza Adolfa Eichmanna w latach 60. w kolektywnej pamięci Niemców jak kamień osiadł wyłącznie Holokaust.

Polityka otwarcia się na Wschód kanclerza Willy'ego Brandta lat 70. XX w. otworzyła drzwi wrażliwości niemieckiej na wojnę ze Związkiem Radzieckim. Do przełomu Jesieni Narodów (1989/1990) w bibliotekach uniwersyteckich wyjątkowo dociekliwi studenci mogli wyciągnąć z półki jedyną publikację o powstaniu warszawskim w języku niemieckim – napisana przez Hannsa von Krannhalsa. Ze zdumiewającą szczerością ten niemiecki żołnierz, a potem pracownik naukowy Ostdeutsche Akademie w Lüneburgu, opisał rozstrzeliwania mieszkańców Warszawy przez specjalne jednostki SS. To jego relacje posłużyły do skazania Heinza Reinefartha, który w republice Adenauera pewnie uniknąłby odpowiedzialności i do końca życia cieszyłby się szacunkiem w Szlezwiku-Holsztynie jako były burmistrz Westerlandu i wzięty adwokat. Natomiast NRD, pierwsze niemieckie państwo robotników i chłopów, definiowało się jako sukcesor antyfaszystów. W kulturze pamięci kraju miejsce wypełniały komunistyczne ofiary nazistowskiego reżimu lat 1933–1945, okraszone bieżącą walką z faszyzmem sąsiedniej RFN.

Spotkanie polsko-niemieckie

Spotkanie w Karwicy przerosło nasze oczekiwania. Jako jedyny polski doktorant w Instytucie Historii na uniwersytecie we Freiburgu uczestniczyłem w krążącej między Warszawą a Freiburgiem korespondencji, w dobie sprzed internetu i maili. Nad Jeziorem Nidzkim zjawił się pluton studentów z Freiburga oraz tuzin niemieckich i polskich historyków. Wśród tych ostatnich także uczeni z tzw. emigracji, polscy historycy, którzy po 1945 r. nie powrócili do komunistycznego kraju. Absolutnym wydarzeniem okazała się obecność rosyjskiego profesora Lwa Bezymienskiego. Zarazem świadka historii. W 1945 r. należał do sztabu marszałka Rokossowskiego, dowódcy jednego z trzech frontów przetaczających się przez Polskę do Berlina. W maju 1945 r. na gruzach zdobytego Berlina osobiście relacjonował Stalinowi okoliczności śmierci Hitlera. Po upadku Związku Radzieckiego w 1992 r. jako pierwszy Rosjanin z zewnątrz otworzył tzw. tajne archiwum Jelcyna.

Ale w Karwicy do wydarzenia bez precedensu urosło spotkanie polskich kombatantów z byłymi oficerami Wehrmachtu 19. Dywizji Pancernej, tłumiącymi sierpniowy zryw. Najpierw za zamkniętymi drzwiami, potem na plenum konferencji. Edmund Baranowski, w 1944 r. porucznik ze Zgrupowania „Radosław", które miało osłaniać Komendę Główną AK w fabryce Kamlera na Woli, na skraju już ruin dawnego żydowskiego getta, w 1996 r. sekretarz Związku Powstańców, przez trzy dni wraz ze swoimi towarzyszami walki oraz były oficer Wehrmachtu Hasso Krappe krążyli wokół jeziora, aż w ostatnim dniu konferencji podali sobie ręce. Lipcowe dni 1996 r. w Karwicy zbliżyły do siebie nie tyle historyków, ile studentów, a przede wszystkim kombatantów walk z obydwu stron powstańczej barykady.

Podczas 63 dni walk zginęło wielu powstańców. Na zdjęciu: pogrzeb 15-letniego Zbigniewa Banasia, ps.

Podczas 63 dni walk zginęło wielu powstańców. Na zdjęciu: pogrzeb 15-letniego Zbigniewa Banasia, ps. Banan (zm. 17 sierpnia 1944 r.) – polskiego harcerza, członka Szarych Szeregów

Foto: Alamy Stock Photo BEW

Wtedy, sześć lat po przełomie po obydwu stronach Odry, zjednoczeniu Niemiec i powstaniu niekomunistycznej Polski, można było żywić nadzieję, że jej starania o wejście do UE i NATO, wsparte przez rząd Helmuta Kohla, przełożą się na tak dobrosąsiedzkie stosunki, iż społeczeństwom niemieckiemu i polskiemu uda się zabliźnić bolesne rany przeszłości. A tym samym skala zbrodni niemieckich podczas wojny i okupacji w Polsce jako trzecia kariatyda wejdzie do kolektywnej pamięci niemieckiej. Obok Holokaustu i wojny ze Związkiem Radzieckim.

W swoim mikrokosmosie także grupa niemieckich studentów po powrocie do niemiecko-francuskiego matecznika propagowała wiedzę o powstaniu. Na seminarium u profesora powstawały o powstaniu prace magisterskie, a nawet doktorskie. Pęczniała grupka elitarnych Teutonów, która wiedzę o sierpniowej Warszawie 1944 r. poprzez media kolportowała w dół piramidy niemieckiego społeczeństwa. W latach 90. XX w. otworzyły się drzwi przed polskimi kombatantami w niemieckich szkołach. Ich wizyty ułatwiały: oddolna inicjatywa niemieckich katolików, Stowarzyszenie Maksymiliana Kolbe i niemieckie biura Fundacji Konrada Adenauera, na większą skalę pośrednicząc w zapraszaniu byłych więźniów obozów koncentracyjnych do niemieckich szkół.

Upominajmy się o pamięć!

Jaką kroplą w morzu niemieckiej niewiedzy o powstaniu okazały się te inicjatywy, przekonałem się, kiedy niemal dekadę później (w 2004 r.) już sam przyprowadziłem do Warszawy grupę wyższych ministerialnych urzędników rządu landowego ze Stuttgartu – było nie było – urzędniczą śmietankę RFN. Ku swojemu zdziwieniu skonstatowałem, że o powstaniu warszawskim niezmiennie nie wiedzą nic, choć wizyty na Powązkach Wojskowych i w nowo otwartym Muzeum Powstania Warszawskiego zrobiły na nich piorunujące wrażenie. Moją propozycję, by 1 sierpnia 2006 r. rozegrać w Warszawie mecz między reprezentacjami Niemiec i Polski, by tym samym w sportowym duchu uczcić pamięć ofiar, a w przerwie meczu wyemitować 15-minutowy film o powstaniu, prof. Władysław Bartoszewski uznał za komercyjną i niegodną pamięci ofiar. A przecież w ten sposób wiedza o sierpniowym zrywie Polaków trafiłaby do 20 milionów Niemców, oglądających mecze swojej reprezentacji nawet podczas urlopów na Ibizie.

Mimo wszystko powiało nadzieją. Tematyka powstania warszawskiego nad Renem w owym czasie nie przypominała już fantoma. Najwyżsi reprezentanci Niemiec kilkakrotnie zjawiali się w Warszawie przybrani w worek pokutny na powstańczą rocznicę. W 1994 r. wspomniany prezydent Herzog, w 2004 r. – kanclerz Gerhard Schroeder. Ale z drugiej strony, tak z ręką na sercu, w szczycie lata i sezonu urlopowego większość mieszkańców każdego kraju z niewielką uwagą śledzi poczynania swoich najważniejszych reprezentantów. Ofiarą tej koincydencji padła też w 2014 r. otwarta w Berlinie przez prezydentów Joachima Gaucka i Bronisława Komorowskiego wystawa w 70. rocznicę zrywu. Trafiła do berlińskiego Muzeum Topografii Terroru. Punkt kulminacyjny prezentacji: 6-minutowa animacja komputerowa z lotem nad zburzoną w 1944 r. Warszawą, bez komentarza, za to z przejmującą muzyką w tle.

Swoje robili historycy obydwu krajów. W Niemczech powstała lista świetnych publikacji, w tym polskich profesorów, Włodzimierza Borodzieja i Normana Daviesa, i ich niemieckich kolegów – Bernda Martina i Joachima Böhlera. Tematykę w dniu 1 sierpnia podchwytywały media: telewizja, radio i portale internetowe. Niemiecki reżyser Paul Meyer nakręcił dokument o polskich kobietach w powstaniu, pokazywany w niemieckiej telewizji i kinach studyjnych, oddający polską wrażliwość na lata wojny, okupacji i samego powstania. A jednak narracja o Holokauście pozostała niewzruszonym mitem założycielskim zjednoczonych Niemiec. I z wojną ze Stalinem stanowi kanon niemieckiej kultury pamięci.

Od napaści na ZSRR w 1941 r. zaczęła się wojna w serialu telewizji publicznej ZDF „Nasze matki, nasi ojcowie", który dotarł do 10 milionów Niemców. Przy wielu uproszczeniach ukazał on Armię Krajową jako grupę antysemitów. Polską odpowiedź filmową „Miasto 44" (2014 r.) ZDF wyemitował w najlepszym paśmie antenowym. Obejrzało go zaledwie milion Niemców. Najważniejsza przyczyna: w niemieckich podręcznikach szkolnych powstanie warszawskie albo jest nieobecne, albo wspominane marginalnie. Generacja niemieckiej młodzieży od 2010 r. musi obyć się też bez pokolenia polskich świadków historii w swoich szkołach.

Niemiecka inicjatywa społeczna, wsparta przez przyjazne nam środowiska polityków nad Renem, działaczy społecznych i naukowców, wzniesienia polskiego pomnika pamięci ofiar wojny ugrzęzła w młynach polityki. Szczegółowa forma projektu zależy od niemieckiego parlamentu. Lokalizacja w centrum Berlina jest przesądzona, podobnie jak stworzenie edukacyjnego centrum pamięci z wyeksponowanym nerwem polskiej tożsamości historycznej – powstaniem warszawskim. Pomniki mają to do siebie, że oprócz hołdu złożonego ofiarom mutują do miejsc chętnie anektowanych przez politykę zagraniczną kraju, natomiast jako konfiguracje współczesnej sztuki do młodzieży – a o nią przecież chodzi – słabo przemawiają. Muzeum polskie w sercu Berlina, łączące w sobie pamięć o mrocznej przeszłości z edukacją i przywracające anonimowym ofiarom znad Wisły konkretną twarz i rehabilitujące ich cierpienie i łzy, musi przeobrazić się w miejsce polsko-niemieckiego dialogu oraz spotkań nowych generacji Polaków i Niemców.

Ludzka godność, odebrana Polakom niemiecką ręką przed 77 laty, dziś przez tę samą rękę zostanie zwrócona.

Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!