Poniżej progu ubóstwa żyje 80 proc. z 9 mln Haitańczyków. Ponad połowa to analfabeci. Bezrobocie sięga 60 proc.
Władze kontrolują w pełni najwyżej Port-au-Prince, i to tylko wtedy, gdy nie dają powodów do gniewu mieszkańcom slamsów. Bo wówczas w ruch idą maczety, dochodzi do dantejskich scen i pada kolejny rząd. Od upadku dyktatury rodziny Duvalierów, która panowała prawie 30 lat (1957 – 1986), żaden polityk nie zagrzał długo miejsca w Pałacu Prezydenckim.
Wybrany w 1990 roku głosami biedoty Jean-Bertrand Aristide, ksiądz, teolog wyzwolenia i fan Che Guevary, zawiódł na całej linii. Podsycał nienawiść biednych do bogatych, opozycję traktował nie lepiej niż owiani ponurą sławą Tontons Macoutes, służba bezpieczeństwa Duvalierów. Obalili go wojskowi. Trzeba było interwencji 20 tys. marines i polskiego GROM, by mógł wrócić do kraju.
– Operacja nie była tak trudna jak w Iraku czy Afganistanie, ale według ONZ Haiti wciąż jest obok Somalii najniebezpieczniejszym miejscem na świecie – mówi „Rz” generał Sławomir Petelicki, twórca i dwukrotny dowódca GROM, który w 1994 roku przywracał demokrację na Haiti.
– Amerykanie nazwali to miejsce piekielną dziurą, bo średnia wieku wynosiła wtedy 30 lat, panowały wszystkie najgorsze choroby, brakowało bieżącej wody i nie było prądu. W pierwszym miesiącu operacji ośmiu żołnierzy amerykańskich popełniło samobójstwo – wspomina Petelicki.