Przygotowywany przez Ministerstwo Zdrowia program dotyczący refundacji in vitro miał zakończyć spór, którego Platforma nie potrafiła rozstrzygnąć od lat. Premier Donald Tusk obawiając się podziału własnego klubu podczas głosowania nad ustawą o in vitro w Sejmie, postanowił sprawę załatwić poza Sejmem. Temu służyć miał program zdrowotny, który według zapowiedzi miał wejść w życie w lipcu.
Tyle że im bliżej tej daty, tym więcej wątpliwości w Platformie i rządzie co do powodzenia pomysłu. – Jest coraz więcej opinii, że program może okazać się niekonstytucyjny. Premier za wszelką cenę chciał uniknąć klubowej awantury, teraz może mieć o wiele poważniejszą, jeśli sprawą zainteresuje się Trybunał – mówi „Rz" ważny polityk koalicji.
Zwłaszcza że, jak ustaliła „Rz", resort zdrowia nie zlecił żadnych ekspertyz prawnych w sprawie zgodności programu z konstytucją. Dlaczego? „W trakcie tworzenia przedmiotowego programu w Ministerstwie Zdrowia (określania grupy docelowej oraz liczby wykonywanych prób) brana była pod uwagę przede wszystkim efektywność zdrowotna procedury w określonych grupach oraz bezpieczeństwo pacjentów" – tłumaczy resort. Jednocześnie podkreśla, że „programy zdrowotne, w związku z tym, że nie są aktami prawnymi, nie podlegają orzecznictwu o zgodności z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, co należy do kompetencji Trybunału Konstytucyjnego".
Premier Tusk chciał uniknąć awantury w PO, ale teraz może mieć awanturę konstytucyjną
Prawnicy i eksperci są jednak innego zdania. – Każdy program zdrowotny musi mieć oparcie w ustawie. Jeśli znajdą się w nim zapisy budzące wątpliwości konstytucyjne, to wówczas można zaskarżyć do TK przepisy ustawy, na podstawie której został uchwalony – mówi „Rz" dr Piotr Uziębło, konstytucjonalista z Uniwersytetu Gdańskiego. Z kolei prof. Marek Chmaj, konstytucjonalista z SWPS, jest zaskoczony niechęcią ministerstwa do ekspertyz: – Sprawa in vitro budzi olbrzymie emocje, dlatego wszystkie wątpliwości powinny zostać dokładnie przestudiowane, zwłaszcza konstytucyjne.