Śmieszny facecik z wąsikiem, w meloniku, workowatych spodniach, przydeptanych butach, za ciasnej marynarce i wymachujący pociesznie laseczką – takiego Chaplina znamy wszyscy. Jego ekranowy wizerunek jest tak sugestywny, że przestajemy myśleć o nim jako o człowieku, który się schował za genialną kreacją.
W powszechnej świadomości Charlie to po prostu komik, który z cyrkową zręcznością wykonuje kombinacje gagów. Jednak – zanim będziemy zaśmiewać się do rozpuku na „Brzdącu” – warto uświadomić sobie, że Chaplin był nie tylko wspaniałym showmanem, ale także wrażliwym artystą.
Urodził się w 1889 roku w Londynie. Dzieciństwo spędził w przytułkach. Nie miał szans skończyć szkoły. Matka popadła w obłęd, ojciec umarł już w 1901 roku. Chaplin szybko poznał smak biedy i wykluczenia, co później opisywał w swoich wspomnieniach.
Dramatyczne doświadczenia nie załamały go. Przeciwnie – potrafił znaleźć dla nich niepowtarzalny artystyczny wyraz. Najpierw jako członek trupy Freda Karno (1908), a potem aktor m.in. wytwórni Keystone Macka Sennetta dopracowywał komiczne gesty, stając się mistrzem slapstiku. Jednak było to jedynie „szlifowanie narzędzi”, za pomocą których Chaplin – tworząc postać Charliego Włóczęgi – niemal za każdym razem przedstawiał widzom przejmującą tragedię.
Tak właśnie było w niemym „Brzdącu” (1921), którym Chaplin zadebiutował w pełnometrażowej fabule. Film ma niezwykle osobisty wydźwięk, przekłada bowiem na język komedii bolesne wspomnienia Charliego z dzieciństwa. Włóczęga (Chaplin) znajduje na śmietniku porzucone dziecko. Postanawia się nim zaopiekować i stworzyć mu namiastkę domu. Po kilku latach zastępczy ojciec i tytułowy brzdąc (Coo-gan) tworzą zgrany duet. Chłopczyk wybija w domach okna, a Charlie Włóczęga zaraz zjawia się na miejscu zdarzenia jako szklarz, oferując ludziom swoje usługi. Idylla nie trwa jednak długo – wkrótce wychodzi na jaw, że Charlie nie jest rodzonym ojcem chłopca i będzie musiał go oddać...