Żołnierz naciska spust. Rozlega się głuchy dźwięk wystrzału i w stronę zabudowań z sykiem leci granat gazowy. Zostawia za sobą długą smugę dymu. Pocisk nie trafia do celu. Odbija się od ściany jednego z domów i wpada na podwórko. Za nim lecą jednak następne granaty. Kolejni strzelcy są już celniejsi. Wylot ulicy tonie w gęstym, kłębiącym się nisko nad asfaltem gazie łzawiącym. Palestyńscy bojówkarze rzucają ostatnie kamienie i wycofują się w głąb miasteczka.
To niewielka – licząca 5 tysięcy mieszkańców – miejscowość Nilin na Zachodnim Brzegu Jordanu. Pierwsze zamieszki wybuchły tu w niedzielę. Młodzi ludzie wyszli na ulice, aby zaprotestować przeciw atakom izraelskiej armii na Strefę Gazy. Doszło do ostrych starć z Izraelczykami, którzy użyli ostrej amunicji. Jeden młody człowiek zginął, a kilku zostało rannych. Teraz zamieszki spowodowała wiadomość, że jeden z nich zmarł w szpitalu.
Pluton izraelskiego wojska stoi na skrzyżowaniu drogi prowadzącej do miasteczka z międzymiastową drogą szybkiego ruchu. Wojskowy dźwig zrzucił na jezdnię trzy potężne betonowe bloki, za którymi chronią się żołnierze. Obok stoją dwa wojskowe dżipy z okratowanymi oknami. Poobijane od kamieni, z białymi bryzgami na karoserii po puszkach z farbą, którymi kilka dni wcześniej obrzucili je żydowscy osadnicy w Hebronie. Od pierwszych zabudowań Izraelczyków dzieli 120, może 150 metrów.
To właśnie tam się dopala pozostawiona przez Palestyńczyków barykada. – Mamy chwilę spokoju, możemy wreszcie coś zjeść. Poszli się pomodlić do meczetu, jak tylko skończą, wszystko się zacznie od nowa – mówi jeden z żołnierzy, odpinając pasek hełmu. Faktycznie, w tej samej chwili od strony Nilin dochodzi zawodzący śpiew muezzina. Dzięki przerwie w walkach można wejść do miasteczka.
[srodtytul]Dykta w oknach[/srodtytul]