W bazie Naqoura na południu Libanu Polacy pakują bagaże. Po 17 latach służby w tym kraju. Liban nie jest dziś dla Polski priorytetem. Jak twierdzi wiceszef MON Stanisław Komorowski, który pojechał tam w imieniu rządu oficjalnie „zgasić światło”, misje ONZ to „trzecia kolejność ważności”. Najważniejsze jest NATO i Afganistan. W Libanie zostało jeszcze około 220 polskich żołnierzy. W połowie grudnia z kontyngentu, który liczył ponad 470 osób, nie pozostanie nikt. Zastąpią nas Duńczycy.
Z Czadu wycofamy wkrótce 300 żołnierzy. Spora grupa Mongołów, którzy nas tam zastąpią, jest już na miejscu. Komorowski nie kryje, że to kwestia nie tyle finansów, ile materiału ludzkiego. Zgodnie ze strategią przyjętą na początku roku możemy mieć jednocześnie na zagranicznych misjach od 3200 do 3800 żołnierzy. Gdyby nie rezygnacja z misji ONZ, o zwiększeniu dwutysięcznego kontyngentu w afgańskiej prowincji Ghazni o kolejnych kilkuset żołnierzy trudno byłoby myśleć. Kiedy około 3500 żołnierzy przebywa na misjach, drugie tyle przygotowuje się do kolejnej zmiany, a kolejne tyle wykorzystuje urlop i odpoczywa. Daje to w sumie ponad 10 tysięcy żołnierzy. To spory wysiłek dla armii.
Już w Ambasadzie Libanu w Warszawie, przy odbiorze wiz, dziennikarze słyszą, że Libańczycy chcą polskiej obecności w bazie sił pokojowych ONZ w Naqourze. Żołnierze ostatniej, 31. zmiany naszego kontyngentu mówią to samo. Tu zdobywali doświadczenie, uczyli się pracy w międzynarodowym środowisku i szlifowali angielski. Dowódca ostatniej polskiej zmiany, ppłk Piotr Walczak, który służył także w Syrii, ciepło wspomina i tamten kontyngent. Tamtą misję ONZ zakończyliśmy jednak w listopadzie.
– Szkoda – słychać w bazie w Libanie, gdzie ściągnięto z masztu polską flagę. Polskich żołnierzy nie ucieszyły nawet schabowy, bigos i śledzie, które podano po uroczystości przekazania obowiązków Duńczykom.
– Rezygnacja z tej misji się finansowo nie opłaca – powtarzają, ale wolą nie podawać nazwiska, by nie narazić się przełożonym. – ONZ zwraca większość naszych kosztów – potwierdza minister Komorowski. – Czasem po latach, ale pieniądze trafiają do budżetu – dodaje.