Warszawa, konferencja PiS. Joanna Kluzik -Rostkowska, szefowa sztabu Jarosława Kaczyńskiego, pokazuje dziennikarzom białą różę. To dar dla głównego oponenta Bronisława Komorowskiego z PO. – Przekazujemy ją na dowód naszej dobrej woli, z prośbą, by nie zaostrzać kampanii – podkreśla.
Nowa Huta. Przed bramą jednego z największych miejscowych zakładów kandydat SLD Grzegorz Napieralski rozdaje czerwone jabłka robotnikom idącym na poranną zmianę.
– Jabłka są smaczne i czerwone. Oczywiście od polskich sadowników – tłumaczy Tomasz Kalita, rzecznik Sojuszu. – To miły akcent, gdy w drodze do pracy dostaje się prowiant.
Ale nie zawsze było tak miło. Londyn, spotkanie z Polonią. Na stole Komorowskiego ląduje sztuczny penis, a jeden z uczestników spotkania, rozczarowany zwolennik PO, zaczyna skandować "Palikot, Palikot", zarzucając kandydatowi Platformy, że nie odciął się od kontrowersyjnego posła z Lublina. Lista jest zresztą znacznie dłuższa. Kandydat PSL Waldemar Pawlak pokazujący w telewizyjnym studiu iPada i Jarosław Kaczyński sadzący dąb. Janusz Palikot paradujący w okularach, które potem publicznie zniszczy, i Bronisław Komorowski w biało -czerwonym szaliku. Kolejka chętnych, by oddać głos na Napieralskiego, i przebrani za zwierzynę łowną działacze Akcji Alternatywnej "Naszość" z Poznania, którzy chcą wręczyć Komorowskiemu pluszowego kaszalota. Różni kandydaci i ich zwolennicy, odmienne programy, odległe od siebie miejsca. Jeden mianownik. Gadżety.
– Odwołania do symboli, happeningi w znaczącym stopniu opanowały tę kampanię – twierdzą zgodnie eksperci.