Właśnie się przedstawił kandydat do mistrzostwa świata. Trzema golami ładnymi i jednym kuriozalnym, samobójczym. Fantazją Messiego, spokojem Javiera Mascherano, skutecznością Gonzalo Higuaina, strzelca pierwszego hattricka na mundialu od czasu, gdy w Korei i Japonii w 2002 Pedro Pauleta uwijał się między Tomaszem Wałdochem a Tomaszem Hajtą.
Wątpiący pewnie pozostaną przy swoim zdaniu. Powiedzą, że 4:1 z Koreą Południową różniło się od 1:0 z Nigerią tylko tym, że w bramce rywali stał tym razem bardzo słaby bramkarz. Że Argentyna wciąż jest rozchwiana między geniuszem w ataku, a okazyjnym chaosem w obronie. Przypomną koniec pierwszej połowy, gdy Korea strzeliła gola na 2:1, bo Martin Demichelis nie zauważył rywala i dał sobie zabrać piłkę (Mascherano opowiadał później, że krzyczał do Demichelisa, ale przez vuvuzele się nie przebił). I początek drugiej, z koreańskimi szansami na wyrównanie, w tym jedną zmarnowaną w sytuacji sam na sam z bramkarzem. Będą mieli rację, kilka znaków zapytania wciąż nad tą drużyną wisi. Ale po dwóch meczach widać też, jaka w niej jest siła: z Messim w wielkiej formie, z jedenastoma gniewnymi ludźmi na boisku, świetną atmosferą poza nim i Diego Maradoną na ławce, skupiającym całą uwagę na sobie, a piłkarzy uwalniający w ten sposób od presji. I ze szczęściem po stronie armii Maradony, bo nie dość, że znów szybko doczekała się pierwszego gola, to jeszcze strzelili go za nią rywale. Po dośrodkowaniu Messiego z rzutu wolnego piłka odbiła się od nogi Park Chu Younga do bramki.
[srodtytul]Leo wszędzie[/srodtytul]
Tylko jednej rzeczy ciągle Argentyńczykom brakuje. Bramki Messiego, a czekają na nią niecierpliwie. Najbardziej on sam, wystarczyło spojrzeć na jego minę po kolejnych niepowodzeniach. Pewnie przez tę niecierpliwość zagra też w ostatnim meczu grupowym z Grecją, choć Maradona wolałby, żeby odpoczął.
Próbował już z każdej strony. Mocno, lekko, w górę, w dół. Gdyby w pierwszej połowie po slalomie między rywalami nie starał się strzelać jak najpiękniej, i wybrał bliższy róg, a nie okienko bramki, pewnie już by się gola doczekał. A tak zostało mu oglądanie, jak Higuain raz przystawia nogę, dwa razy głowę i zabiera do Pretorii nagrodę dla piłkarza meczu. W poprzednim meczu zgarnął mu ją sprzed nosa bramkarz Nigerii. Trudno podważać zasługi jego i Higuaina, ale to Messi był w tych spotkaniach najlepszy. On stoi za wszystkim co groźne w akcjach Argentyny. Podawał przy pierwszym golu w meczu z Koreą. Zaczął akcję, którą skończyły podanie głową Nicolasa Burdisso, strzał z bliska Higuaina na 2:0. Przedarł się lewą stroną, strzelił, i odbitą piłkę uderzył jeszcze raz, tak że się odbiła od słupka i spadła pod nogi Higuaina przy trzeciej bramce. To on podawał nad głowami obrońców do Kuna Aguero, by Aguero mógł w ten sam sposób oddać piłkę Higuainowi przy czwartym golu, najpiękniejszym w meczu, a może i w turnieju. Messi dał znak do ataku, gdy Argentyna coraz bardziej cofała się przed koreańskimi akcjami.