Tuż po poniedziałkowych, porannych modlitwach w meczetach czołgi i transportery opancerzone wkroczyły do miasta Dera. To symbol syryjskiego buntu, bo tam właśnie ponad miesiąc temu rozpoczęły się antyrządowe protesty. Jak informują świadkowie, miasto ostrzeliwane jest z artylerii. Na budynkach rządowych rozmieszczono snajperów, a wojsko i służby bezpieczeństwa strzelają do każdego, kto się pojawi na ulicy.
– Mieszkańcy chowają się w domach. Widziałem dwa ciała w pobliżu meczetu. Nikt nie był w stanie po nie pójść – mówił świadek Agencji Reutera. – Ludzie nie mogą się przedostać z ulicy na ulicę – opowiadał telewizji al Dżazira Syryjczyk o imieniu Mohsen. Szturm przeprowadzono też na miejscowość Duma na przedmieściach Damaszku. A w niedzielę zaatakowano zamieszkiwane przez sunnitów miasto Dżabla.
– To barbarzyńska wojna, której celem jest unicestwienie syryjskich demokratów. Zamiary prezydenta Asada są jasne, odkąd w przemówieniu 30 marca publicznie powiedział, że jest gotowy na wojnę – napisał w oświadczeniu Suhair Atassi, jeden z czołowych syryjskich obrońców praw człowieka.
Pozorne ustępstwa, prawdziwe kule
Syria to kraj sunnicki, ale prezydent Baszir Asad, który rządzi od 2000 roku, i jego ludzie są przedstawicielami mniejszości alawickiej. Od czasu przejęcia władzy na drodze puczu w 1963 roku reżim rządzi żelazną ręką. Ojciec obecnego prezydenta Hafez krwawo stłumił bunt sunnickiego Bractwa Muzułmańskiego w 1982 r., zabijając w mieście Hama co najmniej 20 tys. ludzi. Władze twierdzą, że w kraju trwa walka z uzbrojonymi rebeliantami. Na zamieszczonych w Internecie nagraniach widać jednak, że służby bezpieczeństwa strzelają do bezbronnych demonstrantów.