Po trzech miesiącach protestów i antyprezydenckich demonstracji wśród jemeńskich opozycjonistów pojawił się cień nadziei. Jak podały media, prezydent jeszcze wczoraj miał złożyć swój podpis pod ugodą.
– Mamy nadzieję na pokój, ale jesteśmy ostrożni. Porozumienie miało być podpisane już kilka tygodni temu i nic z tego nie wyszło. Osobiście nie wierzę, że Saleh ustąpi dobrowolnie. Myślę, że wielu Jemeńczyków nie wierzy, iż to koniec – mówi nam anonimowo miejscowy politolog.
Plan pokojowego przekazania władzy przedstawiono już pod koniec kwietnia. Zakłada on, że w ciągu miesiąca Saleh odda władzę swojemu zastępcy, a w ciągu 60 dni w Jemenie odbędą się wybory prezydenckie. Saleh otrzyma też gwarancję nietykalności i pozostanie szefem rządzącej dziś partii. Entuzjazmu na ulicach Sany nie było jednak widać.
Protestujący domagali się, by prezydent ustąpił natychmiast. Słychać było groźby, że w przeciwnym razie ruszą na budynki rządowe. – Nie chodzi o to, by Saleh oddał władzę wiceprezydentowi. My musimy mieć zaufanie do naszego przywódcy. Jedyne rozwiązanie to, by on i jego urzędnicy zostali po oddaniu władzy osądzeni – mówił cytowany przez agencję DPA działacz opozycji Szata al Harazi.
Od stycznia, gdy wybuchły pierwsze protesty, w Jemenie zginęło co najmniej 170 osób. Demonstracje zaczęły się od wyrażenia poparcia dla protestujących w Egipcie. Na początku lutego na ulicach Sany było już 20 tys. ludzi domagających się ustąpienia prezydenta. W marcu Saleh zaczął składać obietnice, które opozycja natychmiast odrzucała – że zmieni konstytucję i wprowadzi parlamentarny system władzy, że chce ratować kraj przed rozlewem krwi i ustąpi do końca 2011 roku.