Stadionu jeszcze nie ma, drużyny też nie, ale i tak jesteśmy w lepszej sytuacji niż Ukraina. Rocznicowe konferencje w stylu dawnych akademii "ku czci" w Kijowie i w Warszawie były do siebie podobne. Tam w gmachu urzędu miasta, tutaj - w Pałacu Kultury. Tam stronę rządową reprezentował wicepremier Borys Kołesnikow, u nas minister Adam Giersz. W Kijowie sekretarz generalny UEFA Gianni Infantino wypowiadał grzecznościowe formułki po ukraińsku a w Warszawie po polsku i tam, i tu otrzymując brawa.
Uznając wielki wkład w przygotowania Ukrainy do turnieju określił Kołesnikowa mianem "Super Boris" a Grigorija Surkisa - "Super Grisza". Ale to tylko słowa. Kołesnikow, któremu w rządzie podlegają sprawy, związane z Euro pracuje dopiero od dwóch lat i już przypłacił to chorobą serca. Niemal zaraz po konferencji z udziałem kilkudziesięciu dziennikarzy z całej Europy, wraz z szefem komitetu organizacyjnego Markijanem Łubkiwskim udał się w tę samą podróż po ukraińskich stadionach, którą i my odbyliśmy.
Niestety, po tym, co zobaczy w Kijowie i we Lwowie jego stan zdrowia się nie poprawi.
Zwiedzając przedwczoraj plac budowy stadionu (bo nie stadion) w Kijowie, nie odnieśliśmy wrażenia, że komuś się tam spieszy. Robotników nie mobilizowały nawet kamery i aparaty fotograficzne. Okna mojego pokoju w położonym obok hotelu Ruś wychodziły akurat na stadion. Kiedy kładłem się spać nikt tam nie pracował i kiedy wstawałem było tam samo.
W Warszawie wrażenie znacznie lepsze, co widać było po minach kolegów z największych sportowych pism Europy. Stadion Narodowy, niezależnie od wszystkich problemów, przy pomyślnym zakończeniu rozmów z wykonawcą, powinien być gotowy jesienią. Ciekawe, że wszystkie mankamenty, widoczne gołym okiem lub znane fachowcom i UEFA nie stanowią już dla tej organizacji problemu. - Widzimy znaczny postęp na wszystkich placach budów, mamy pewność, że za rok nikt nie będzie przypominał obecnych kłopotów, bo już nikt nie będzie o nich pamiętał - powiedział "Rz" szef turnieju Martin Kallen.