Sojusz Lewicy Demokratycznej rozpocznie dziś kampanię emisją trzech spotów – dowiedziała się „Rz". Z radiowych reklamówek, do których dotarliśmy, można się dowiedzieć, że rząd Donalda Tuska jest bierny i nieudolny, nie reaguje na wyzwania zmieniającej się Unii Europejskiej, a jedyną nadzieją na lepszą przyszłość jest Grzegorz Napieralski.
W jednym ze spotów Napieralski przekonuje, że „nowe źródła energii to nowy kształt powiązań gospodarczych i politycznych sojuszy", czego nie dostrzegają „polityczni celebryci pochłonięci uściskami dłoni".
Tomasz Kalita, rzecznik SLD, tłumaczy, że partia zaczyna od poważnych i ambitnych spotów, bo chce pokazać, iż prowadzi merytoryczną kampanię, i zaprezentować swojego lidera jako męża stanu. – Chodzi nam też o rozpoczęcie dyskusji o ważnych problemach społecznych – dodaje Kalita.
– To ryzykowny zwrot w kampanii SLD – dziwi się Wojciech Jabłoński z Uniwersytetu Warszawskiego, politolog i specjalista od marketingu politycznego. – Łamie zasadę spójności przekazu, bo do tej pory Napieralski przyzwyczaił nas, że jego pojawienie się oznacza rozrywkę. I chyba byłoby lepiej, żeby przy tym pozostał, bo na wylansowanie nowego wizerunku jest za mało czasu.
Jabłoński zaznacza, że język radiowych spotów wskazuje, iż są one raczej adresowane do polityków, a nie do wyborców. – Napieralski prezentuje się w nich jako ewentualny partner koalicyjny – uważa Jabłoński. – Ale żeby usiąść do rozmów o tworzeniu rządu, trzeba najpierw pozyskać głosy wyborców. Tymczasem droga, którą obrał Napieralski, może prowadzić do jednocyfrowego wyniku wyborczego.