Tylko 6 proc. poparcia dostał Sojusz Lewicy Demokratycznej w najnowszym sondażu OBOP, zrealizowanym na zlecenie „Gazety Wyborczej". To oznacza, że groźba jednocyfrowego wyniku wyborczego SLD jest całkiem realna. A zaledwie kilka miesięcy temu Sojuszu zbierał w sondażach nawet 18 proc. głosów i poważnie przygotowywał się do roli partii, bez której nie da się po wyborach złożyć nowego rządu. Dziś można powiedzieć: było, minęło. Bo nic nie wskazuje na to, że sytuacja może się poprawić.
Sojusz traci wiarygodność w oczach wyborców z dwóch powodów: fatalnej kampanii wyborczej i kardynalnych błędów popełnionych przy układaniu list wyborczych. Lider Sojuszu Grzegorz Napieralski najpierw postawił na promocję rodem z kampanii prezydenckiej, czyli lansował samego siebie. By przyciągnąć uwagę mediów, a to zjechał do kopalni, a to pobawił się z dziećmi na placu zabaw czy zorganizował bankiet w pociągu dla dziennikarzy. W rezultacie coraz częściej był krytykowany za kampanię happeningową, pozbawioną treści i oderwaną do rzeczywistości.
Tęgie głowy zdecydowały więc, że czas postawić na kampanię merytoryczną. W niej również występuje Napieralski w roli głównej, ale zamiast bawić wyborców, nudzi ich, a niektórych nawet straszy. Spoty radiowe, które mają zachęcać wyborców do głosowania na Sojusz, są tak drętwe, że nie da się ich wysłuchać w całości.
– Takie spoty powinny być karalne – śmieje się polityk SLD.
Z kolei politolodzy uważają, że taktyka nagłych zwrotów w kampanii może przynieść więcej szkody niż pożytku. – To droga do jednocyfrowego poparcia – mówił kilka dni temu „Rz" Wojciech Jabłoński z UW.