Polscy piłkarze długo mieli kompleks Czechów i nie bez powodu. Zaczęło się ponad 100 lat temu. W roku 1907 do Warszawy przyjechała Filharmonia Czeska. Muzycy brawurowo wykonali IX Symfonię "Z Nowego Świata" Antoniego Dvorzaka, a kiedy już dyrygent opuścił batutę, zapytali, czy dałoby się zagrać z kimś w piłkę.
Zgłosili się uczniowie szkolnego klubu Korona, która po latach stanie się częścią Legii. Wtedy Czesi wyjęli z futerałów na wiolonczele buty piłkarskie i wlepili nam na Agrykoli 4:1. Myśmy wtedy nawet takich butów nie mieli. Prawdziwe, ze skórzanymi kołkami zaczęły w Warszawie dopiero wchodzić do użytku. Oni mieli je już od kilku lat.
Sparta jak Arsenal
Slavia Praga powstała w roku 1892, a Sparta rok później. Viktoria Żiżkov (dzielnica Pragi), zwana Viktorką, istnieje od 1903 roku. Ma takie same pasiaste koszulki jak młodsza o trzy lata Cracovia, z którą łączą ją przyjacielskie stosunki. Kiedy Cracovia w roku 1911 szukała trenera, wybór padł na Czecha Frantę Kożeluha. Był prawdopodobnie pierwszym trenerem w Polsce, który pobierał pensję.
Do końca XIX wieku w samej Pradze działały 24 kluby. Na ziemiach polskich nie było jeszcze wtedy żadnego. Czesi czerpali inspiracje z Zachodu, a my od nich. Kiedy w roku 1906 członek zarządu Sparty, pan Petrzik, udał się w interesach do Londynu, poszedł na mecz Arsenalu. Być może był to mecz, w którym "Kanonierzy" rozbili Birmingham 5:0, bo Petrzik, będąc pod wrażeniem, kupił komplet czerwonych strojów, w jakich grał Arsenal. I Sparta ma takie do dziś.
Czesi rozgrywali mecze z drużynami austriackimi, węgierskimi, niemieckimi czy angielskimi. Do Pragi w roku 1901 przyjechał Southampton, z bramkarzem, który nazywał się Jack Robinson. Facet bronił jak nikt przed nim, wzbijał się w powietrze do lecących pod poprzeczkę piłek. Taki rodzaj gry bramkarza nazwano w Europie Środkowej "robinsonadą", używa się tego określenia do dziś, nie wiedząc na ogół, skąd się wzięło.