Czeska uliczka i dloubak

To oni kiedyś uczyli nas futbolu, teraz będą ostatnim rywalem w grupie. Zagramy we Wrocławiu, o krok od Pragi

Publikacja: 07.12.2011 19:43

Czeska uliczka i dloubak

Foto: ROL

Polscy piłkarze długo mieli kompleks Czechów i nie bez powodu. Zaczęło się ponad 100 lat temu. W roku 1907 do Warszawy przyjechała Filharmonia Czeska. Muzycy brawurowo wykonali IX Symfonię "Z Nowego Świata" Antoniego Dvorzaka, a kiedy już dyrygent opuścił batutę, zapytali, czy dałoby się zagrać z kimś w piłkę.

Zgłosili się uczniowie szkolnego klubu Korona, która po latach stanie się częścią Legii. Wtedy Czesi wyjęli z futerałów na wiolonczele buty piłkarskie i wlepili nam na Agrykoli 4:1. Myśmy wtedy nawet takich butów nie mieli. Prawdziwe, ze skórzanymi kołkami zaczęły w Warszawie dopiero wchodzić do użytku. Oni mieli je już od kilku lat.

Sparta jak Arsenal

Slavia Praga powstała w roku 1892, a Sparta rok później. Viktoria Żiżkov (dzielnica Pragi), zwana Viktorką, istnieje od 1903 roku. Ma takie same pasiaste koszulki jak młodsza o trzy lata Cracovia, z którą łączą ją przyjacielskie stosunki. Kiedy Cracovia w roku 1911 szukała trenera, wybór padł na Czecha Frantę Kożeluha. Był prawdopodobnie pierwszym trenerem w Polsce, który pobierał pensję.

Do końca XIX wieku w samej Pradze działały 24 kluby. Na ziemiach polskich nie było jeszcze wtedy żadnego. Czesi czerpali inspiracje z Zachodu, a my od nich. Kiedy w roku 1906 członek zarządu Sparty, pan Petrzik, udał się w interesach do Londynu, poszedł na mecz Arsenalu. Być może był to mecz, w którym "Kanonierzy" rozbili Birmingham 5:0, bo Petrzik, będąc pod wrażeniem, kupił komplet czerwonych strojów, w jakich grał Arsenal. I Sparta ma takie do dziś.

Czesi rozgrywali mecze z drużynami austriackimi, węgierskimi, niemieckimi czy angielskimi. Do Pragi w roku 1901 przyjechał Southampton, z bramkarzem, który nazywał się Jack Robinson. Facet bronił jak nikt przed nim, wzbijał się w powietrze do lecących pod poprzeczkę piłek. Taki rodzaj gry bramkarza nazwano w Europie Środkowej "robinsonadą", używa się tego określenia do dziś, nie wiedząc na ogół, skąd się wzięło.

Czeskie kluby nie tylko przyjmowały zagranicznych gości z całej Europy i same jeździły z rewizytą. Klub z Cieplic – Teplitzer FK – był w roku 1922 w Ameryce Południowej, cztery lata później Sparta udała się w podróż po USA, a rok po niej Bohemians wyjechał na tournee do Australii, zatrzymując się po drodze m.in. na Cejlonie.

Do tej pory klub nosił nazwę AFK Vrszovice, od nazwy dzielnicy, w której miał siedzibę. Ale ponieważ w Australii reprezentował całe Czechy, zmienił nazwę na Bohemians – Czesi. Od tamtej pory do nazwy oficjalnej doszła potoczna "Klokani" – Kangury, a kangur znalazł się w herbie klubu.

Ledwo biegał i średnio widział

Kiedy Czesi w roku 1906 rozgrywali pierwszy, jeszcze nieoficjalny mecz międzypaństwowy (Budapeszt – Praga), w Polsce było pięć klubów na krzyż. Na igrzyska olimpijskie w Antwerpii (1920, my w tym czasie walczyliśmy z bolszewikami) Czesi jechali w roli faworytów.

Zgodnie z planem dotarli do finału, gdzie ich przeciwnikiem w walce o złoty medal była Belgia. Po 31 minutach Czesi przegrywali 0:2, a w 38. minucie zeszli z boiska, w proteście przeciw sędziemu z Anglii Johnowi Lewisowi. Anglik miał 66 lat i nie tylko ledwo biegał, ale też średnio widział. Albo widział to, co chciał.

Niesłusznie przyznał Belgom rzut karny, z którego strzelili pierwszą bramkę, drugą uznał mimo faulu Belga na bramkarzu i jeszcze wyrzucił z boiska czeskiego obrońcę Karela Steinera. W dodatku wrogo nastawiony tłum kibiców gromadził się wokół boiska i ubliżał gościom, a oddział wojska nie bardzo wiedział, kogo ochraniać. Czesi zeszli z boiska i natychmiast zaprotestowali. Ale FIFA (do spółki z MKOl) protest odrzuciła, Czechosłowację zdyskwalifikowała, a Belgii przyznała złoty medal.

Pierwszy ważny kontakt Polski z Czechosłowacją na poziomie reprezentacji nie był dla nas udany. Jesienią 1933 roku na stadionie Wojska Polskiego w Warszawie rozgrywaliśmy mecz eliminacyjny mistrzostw świata. Polakom nie dawano większych szans. Goście należeli do czołówki światowej, a praskie kluby Sparta i Slavia miały w Europie pozycję taką jak dziś Chelsea czy Milan.

Porażka 1:2 na swoim boisku znacznie ograniczała nasze szanse w rewanżu, jednak całkiem ich nie odbierała. Mimo to PZPN postanowił nie wysyłać reprezentacji na rewanż do Pragi. Wszystko to w związku z napiętą sytuacją polityczną między obydwoma krajami, wywołaną konfliktem o Zaolzie. MSZ zabroniło polskim piłkarzom korzystania z wydanych wcześniej paszportów na podróż do Pragi.

W tej sytuacji Polska oddała mecz walkowerem, FIFA nałożyła na PZPN grzywnę, a strona czeska wystąpiła o pokrycie strat związanych z organizacją. Dwa miesiące później Czechosłowacja została wicemistrzem świata, Frantiszek Planiczka udowodnił, że jest jednym z najlepszych bramkarzy, a Oldrzich Nejedly został królem strzelców turnieju.

Po wojnie Czechosłowacja znalazła się w podobnej sytuacji co Polska. Obowiązywały radzieckie wzory, więc wkrótce Sparta i Slavia przestały się liczyć. Zielone światło miała wojskowa Dukla Praga, wszechwładna jak CWKS w Warszawie.

Zresztą Czechosłowacji wyszło to na dobre, bo zgromadzenie w Dukli najlepszych zawodników pomogło w zbudowaniu reprezentacji, która w roku 1962 wywalczyła w Chile tytuł wicemistrza świata. Josef Masopust zdobył wtedy Złotą Piłkę "France Football", a obrońców Svatopluka Pluskala i Ladislava Novaka powoływano do międzynarodowych drużyn gwiazd.

Vejvoda w Warszawie

Na dobrych kontaktach wojskowych Polski i Czechosłowacji zyskała Legia. Dzięki nim trenerem na Łazienkowskiej został w roku 1966 Jaroslav Vejvoda. Nic lepszego nie mogło Legii spotkać. To Vejvoda znalazł Kazimierzowi Deynie pozycję w pomocy i zbudował drużynę, która zdobyła w roku 1969 mistrzostwo Polski, a potem, już z trenerem Edmundem Zientarą, dotarła do półfinału rozgrywek o Puchar Mistrzów.

Vejvoda był w Warszawie uwielbiany. Nazywano go "Wojewodą" albo "Basinkiem", bo wprowadził obowiązkowe korzystanie z basenu po treningach. On z kolei traktował Deynę jak syna, mówił do niego "milačku". Jak musiał się czuć Vejvoda w wojskowym klubie, kiedy w sierpniu 1968 roku polskie czołgi wjechały do Pragi?

Strzał Panenki

Czesi, podobnie jak Polacy, załatwiali swoje sprawy z Rosjanami na boisku (oni jeszcze na lodowisku). Nie było większej radości niż wiosną 1976 roku, kiedy w eliminacjach mistrzostw Europy Czechosłowacja, na ubitym do ostatniego miejsca stadionie w Bratysławie, pokonała ZSRR 2:0.

W rewanżu utrzymała przewagę, pojechała na turniej finałowy do Jugosławii i odniosła tam największy swój sukces. W półfinale pokonała wicemistrzów świata, Holendrów, 3:1. W finale, po remisie 2: 2 z Niemcami, aktualnymi mistrzami świata, Czesi wygrali w rzutach karnych 5:3.

Decydująca bramka stała się jedną z najbardziej znanych w historii futbolu. Antonin Panenka wziął rozbieg, jakby miał strzelać z całej siły, a kiedy czołowy bramkarz świata Sepp Maier rzucił się w lewy róg, Panenka przerzucił nad nim lekko piłkę. Ten strzał znany jest w Czechach pod nazwą "vrszovicky dloubak" i nawiązuje do praskich Vrszovic, gdzie ma siedzibę klub Panenki, znany już nam Bohemians.

Panenka miał wielu naśladowców,to niewątpliwie czeski wkład w rozwój futbolu. Wcześniejszym była tzw. czeska uliczka, prostopadłe podanie do wychodzącego na pozycję strzelecką partnera.

Złota bramka

Zmieniał się świat, ale czeski futbol, choć były też smutniejsze lata, utrzymał swoją pozycję. Trzy lata po rozpadzie Czechosłowacji, w roku 1996, reprezentacja Czech wywalczyła na Wembley tytuł wicemistrza Europy. Przegrała pechowo z Niemcami 1:2 po tzw. złotej bramce.

Większość piłkarzy z tej drużyny zrobiła kariery na Zachodzie. Pavel Nedved zdobył Złotą Piłkę za grę w Juventusie, Karel Poborsky został napastnikiem Manchesteru Utd., Patrik Berger był pomocnikiem Liverpoolu.

Wkrótce w ich ślady poszła następna generacja: Tomas Rosicky, Jan Koeller, Milan Baros, Petr Czech. Sparta i Slavia wróciły na pozycje sprzed 100 lat. Czechy to jedna z najbogatszych kultur futbolowych w Europie Środkowej.

Polscy piłkarze długo mieli kompleks Czechów i nie bez powodu. Zaczęło się ponad 100 lat temu. W roku 1907 do Warszawy przyjechała Filharmonia Czeska. Muzycy brawurowo wykonali IX Symfonię "Z Nowego Świata" Antoniego Dvorzaka, a kiedy już dyrygent opuścił batutę, zapytali, czy dałoby się zagrać z kimś w piłkę.

Zgłosili się uczniowie szkolnego klubu Korona, która po latach stanie się częścią Legii. Wtedy Czesi wyjęli z futerałów na wiolonczele buty piłkarskie i wlepili nam na Agrykoli 4:1. Myśmy wtedy nawet takich butów nie mieli. Prawdziwe, ze skórzanymi kołkami zaczęły w Warszawie dopiero wchodzić do użytku. Oni mieli je już od kilku lat.

Pozostało 91% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!