Merkel podkreśla nieustannie, że europejski pakt fiskalny jest nienaruszalny. Czy dlatego, że dzięki temu może tłumaczyć niemieckim podatnikom, iż ryzykują wprawdzie miliardy dla Grecji i innych państw, ale mają chociaż część gwarancji, że nie będzie powtórki z tąpnięcia?
Oczywiście, że Merkel potrzebuje takiej argumentacji. W niedzielę są wybory w Nadrenii Północnej-Westfalii, landzie pod względem ludności większym niż Holandia, a w przyszłym roku wybory do Bundestagu. Ale z drugiej strony reżim paktu fiskalnego jest w gruncie rzeczy próbą powrotu do sytuacji początkowej, gdy podejmowano decyzje o wprowadzeniu euro. Ustanowienie reżimu budżetowego było wtedy warunkiem Helmuta Kohla. Niemcy gotowe były pozbyć się marki pod warunkiem dotrzymania dyscypliny budżetowej. Inna sprawa, iż same Niemcy nie zawsze trzymały się tych zasad.
Czy Niemcy mogą być w ogóle przykładem dla Europy, mimo sukcesów w reformowaniu swego państwa?
Nie są przykładem, bo mają inną strukturę gospodarki niż większość innych państw UE. Dla porównania: we Francji dominują wielkie koncerny, a w Niemczech jest ogromna ilość małych i średnich firm, które są w dodatku silnie zorientowane na eksport. Niemcy są zresztą obok Chin największą potęgą eksportową. To dyktuje określone zachowania gospodarcze państwa. Ale z Niemiec można brać przykład w takich sprawach, jak kształtowanie relacji pomiędzy pracodawcami i pracownikami. Przy udziale gwarancji państwowych udało się nawet w czasach kryzysu finansowego wypracować kompromis, że firmy nie zwalniały pracowników. Płace były wprawdzie niższe, ale przy gwarancji zatrudnienia. To mógłby być model eksportowy.
Czy po wyborach w Nadrenii, zwanych miniwyborami do Bundestagu, Merkel złagodzi opór przeciwko propozycji nowego prezydenta Francji dotyczących wprowadzenia euroobligacji, czy pewnych instrumentów ożywiających koniunkturę?
Kompromisowe propozycje ze strony Niemiec już są. Minister gospodarki proponował kilka miesięcy temu swego rodzaju plan Marshalla dla Grecji, a więc program wzrostu gospodarczego. To nic innego niż to, o czym mówi Francois Hollande. Berlin jest więc gotów do rozmów o szczegółach. Podobnie w sprawie euroobligacji. Pod warunkiem, że będą to obligacje służące realizacji określonych projektów ekonomicznych, a nie po prostu dla pokrywania rosnących deficytów budżetowych.