Pierwsza parada hiszpańskich mistrzów wygląda zwykle tak: – Xabi! Xabi! – ktoś łapie Alonso, obejmuje ramieniem, robi z nim misia. A potem wpycha piłkarzowi do ucha słuchawkę, podstawia telefon i każe czekać aż zadzwonią z redakcji i można będzie wejść na antenę z wywiadem.
Xabi pokornie czeka, choć jak tylko wyjmie tę słuchawkę, to zaraz będzie musiał włożyć następną i zrobić jeszcze ze dwa misie. Obok Jesus Navas już stoi gotowy do wywiadu, ale okazuje się, że na razie wejścia na żywo nie będzie, więc dziennikarz mówi mu: – Dobra, idź, złapię cię jeszcze przy końcu korytarza – a Navas kiwa głową i robi, co mu mówią.
I tak maszerują jeden za drugim, mistrzowie świata i Europy, przekazując sobie słuchawki jak pałeczki w sztafecie, rozmawiając raz dłużej, raz krócej, ale raczej nie zostawiając próśb bez odpowiedzi, o ile rzecznik federacji nie stoi im już nad uchem, powtarzając, że zaraz odjeżdża autobus.
Kaowiec Reina
Wszystko dzieje się w strefie mieszanej pod szatnią stadionu, tam gdzie teoretycznie jest miejsce na wywiady z piłkarzami, ale to szumna nazwa, bo z każdym turniejem o dobrą rozmowę coraz trudniej. Gdy idą Anglicy, to sukcesem jest, gdy któraś z gwiazd choć spojrzy na bok albo ziewnie w stronę mikrofonów.
Z Włochami też bywało koszmarnie, a Mario Balotelli przez ten korytarzyk raczej przebiegał niż przechodził, z refleksem wystrzeliwując „No!" w kierunku każdego, kto właśnie zaczął zadawać pytanie. To już lepiej było czekać na Francuzów, tam przynajmniej nie jest nudno, bo zawsze ktoś może kogoś wyzwać albo zaprosić na solo.