Takich próśb nie formułuje się przecież na piśmie, lecz przekazuje przez zaufanych pośredników.
Byli tacy między Stalinem a Roosveltem?
Najważniejszym łącznikiem Stalina przy Roosevelcie był Harry Hopkins, co oczywiście nie znaczy, że akurat jego wykorzystano jako pośrednika w tej konkretnej sprawie... Bardzo wątpię, aby w U.S. Archives znajdowały się dokumenty potwierdzające wprost takie sugestie. Ale jestem pewien, że są tam raporty dyplomatów i agentów wywiadu, nie pozostawiające wątpliwości, że tak właśnie się sprawy miały. Dlatego w ważnych amerykańskich archiwach dzień 4 lipca 1943 r. nie istnieje. Chodzi też, rzecz jasna, o lojalność wobec brytyjskiego sojusznika.
Wracając do 4 lipca 1943: propaganda peerelowska oczywiście mówiła, że generał Sikorski zginął w wypadku. Jaki więc był sens dochodzeń prowadzonych przez UB, zmuszających ludzi, by przyznali się do udziału w zamachu na niego?
O właśnie, to dobre pytanie, bo nie dotyczy tylko PRL-u. U nas UB usiłowało zmusić kapitana Jana Różyckiego, obecnego na lotnisku podczas startu Liberatora z gen. Sikorskim, do potwierdzenia, że doszło wtedy do zamachu, a zamach zorganizowali Anglicy. W Czechosłowacji natomiast służba bezpieczeństwa ŠtB tak intensywnie zajęła się Eduardem Prchalem, że - domyśliwszy się, czego będą od niego żądać - w porę umknął. A kto sterował zarówno UB, jak i ŠtB? Czy nie Łubianka?
I tak doszliśmy do słynnego pierwszego pilota samolotu, którym leciał gen. Sikorski – Czecha, kapitana Eduarda Prchala, który uratował się z katastrofy. Jeśli ta katastrofa nie była wypadkiem, lecz zamachem, to – po pierwsze: jak ten pilot przeżył, a po drugie – dlaczego od razu nie pozbyto się go jako świadka?
Powiem więcej: jest absolutnie poza dyskusją, że przeżyli obaj piloci. Czyli drugi pilot też. Po ośmiu minutach unoszenia się na wodzie samolot powoli zatonął opierając na dziobie i miażdżąc go.
W czasie tych ośmiu minut piloci wydostali się z kabiny. Inaczej ratownicy znaleźliby ich zmiażdżonych w fotelach. Kabina Liberatora jest umieszczona bardzo wysoko, więc nie rozbiła się przy uderzeniu w powierzchnię wody. A piloci przeżyli zaplanowane uderzenie maszyny o wodę, ponieważ mieli zapięte wielopunktowe pasy. Uwolnienie się z tych pasów jest łatwe, wystarczy otworzyć klamrę na brzuchu. Wyjście przez luk w dachu kabiny nie było już problemem. Prchala zabrała łódź ratunkowa, drugi pilot sam dopłynął do brzegu.
A o tym, że wodowanie było zaplanowane, świadczy choćby to, że Prchal włożył i dokładnie zapiął – jak podawali brytyjscy świadkowie – kamizelkę ratunkową, czego nigdy wcześniej nie robił. Zresztą Prchal to tragiczna postać, dożywotnia ofiara katastrofy. Nie można go było zabić, bo zbyt wielu świadków go widziało, ale był szantażowany (miał przecież rodzinę ) przez MI6 czyli wywiad angielski (Secret Intelligence Service – SIS) do samej śmierci w 1984 r. Kiedy wiele lat po wojnie przypadkiem spotkał go w hipermarkecie w Kalifornii kpt. Walerian Sosiński z 300. dyw. bombowego i zapytał, co on sądzi o podejrzeniach względem katastrofy, Prchal odparł: Lepiej, żebyś o tym nie wiedział.
W obszernej literaturze dotyczącej tragicznego lotu powtarza się nazwisko II pilota, mjr RAF Wilfreda S. Herringa. Pan też dokładnie zbadał jego losy. Ciała Herringa nie odnaleziono, został uznany za zaginionego. A skąd wiadomo, że on się w tym samolocie rzeczywiście znajdował?
Teoretycznie powinien był, ale - zgodnie z King's Regulations czyli regulaminem – zapisał w swojej książce lotów, że został zdjęty z załogi Liberatora AL. 523. Po czym zniknął. Zniknęła też jego Log Book, czyli dziennik lotów, jakoś zagubiony w Ministerstwie Wojny. Jego synowi Grahamowi zabroniono z początkiem lat 70. kontaktować się z Davidem Irvingiem, który jako pierwszy brytyjski historyk podał w wątpliwość oficjalną wersję wypadku. Wiem, że Irving zasługuje na potępienie z powodu negowania Holocaustu, ale w latach 60 nie był on jeszcze skażony tą postawą. Zresztą obie te sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego.
Z pańskich wieloletnich dociekań wynika, iż tuż przed startem nastąpiła zamiana pilotów i drugim pilotem - w miejsce Herringa - został nieznany wcześniej nikomu z załogi – Brytyjczyk. Czy to on był wykonawcą wyroku na generale?
Wszystko na to wskazuje, że tak. Prchal miał tylko nie przeszkadzać. Analiza jego zeznań skonfrontowana z zeznaniami biegłych – podpułkownika Stevesa i kapitana Bucka dowodzi, że nie pilotował on maszyny podczas jej ostatniego, szesnastosekundowego lotu. Na trop drugiego pilota naprowadził mnie pan Krzysztof Mańkowski, który przytoczył świadectwo Jima Leacha - pilota Bomber Command, ale ponad dwa lata zabrało mi ustalenie osoby, którą uważam tu za prawdopodobną.
Przez lata twierdzono, że razem z generałem zginęła jego córka, Zofia Leśniowska. Już dawno zaprzeczał temu zajmujący się historią dziennikarz Dariusz Baliszewski, pan to potwierdza. Skąd wiadomo, że nie wsiadła do samolotu wraz z ojcem?
Redaktor Baliszewski jako pierwszy powołał się na świadectwo posła RP Tadeusza Zażulińskiego, któremu obsługa kairskiego hotelu Mena House przekazała unikatową bransoletkę Zofii Leśniowskiej, którą miała ona na przegubie – co utrwalone jest na zdjęciach i co potwierdzają świadkowie - podczas pobytu w Gibraltarze. Bransoletka mogła być zdejmowana tylko po uprzednim namoczeniu. Została znaleziona w jakiś czas po katastrofie. Skąd ta bransoletka w Kairze, jeżeli nosząca ją Leśniowska wcześniej utonęła w morzu? Stąd, że nie utonęła, bo do samolotu nie wsiadła. Potwierdzają to nie anonimowi świadkowie, lecz ludzie o konkretnych nazwiskach, o czym swego czasu pisałem. Co się dalej z Leśniowską stało – tego możemy się domyślać, choć wiele z tych domysłów dzisiaj wygląda bardzo prawdopodobnie.
Otóż rankiem 5 lipca były sowiecki ambasador w WB – Iwan Majski wystartował z Gibraltaru do Kairu, kontynuując podróż do Moskwy. Wiem z całkowicie pewnego źródła...
Jakiego? Trudno wierzyć anonimom...
Nawet Irving napisał mi, że nie wierzy w istnienie „mojego pana X", na którego powołałem się w Zabójcach. Ale w książce Po zamachu mogłem już ujawnić jego nazwisko. Niech przynajmniej to będzie dowodem, że nie wymyślam sobie świadków. A oni naprawdę nie zabiegają o popularność. Jestem im winien dyskrecję, więc źródła, o którym teraz wspomniałem, nie ujawnię. Dowiedziałem się więc, że w ślad za Majskim wystartował drugi samolot.
Co w tym dziwnego?
Zwykle międzylądowanie na trasie śródziemnomorskiej odbywało się na lotnisku Castel Benito. Tym razem jednak samolot Majskiego lądował na pustynnym pasie startowym. I wtedy pojawił się tam ten drugi samolot, który - jak się dowiedziałem - dowiózł Leśniowską na ów pustynny runway. W Gibraltarze samolot Majskiego był pod obserwacją polskiego wywiadu, więc przekazanie Leśniowskiej było tam niemożliwe. Potem najprawdopodobniej przetrzymywano ją w kairskim hotelu Mena House. I tam zostawiła pod dywanem swoją „niezdejmowalną" bransoletkę. Kolejnym etapem musiał być lot do Moskwy.
A gdzie teraz jest ta bransoletka?
Została wykradziona podczas włamania do Instytutu Sikorskiego w 1947 r.
W książce Po zamachu pisze pan o poszukiwaniach Leśniowskiej przez wywiad AK. Historia prawie jak z filmu...
Życie jest bogatsze od fantazji scenarzysty i archiwalnej wiedzy historyków. W 1945 r. nieznany nam z nazwiska polski agent w Sowietach przekazał wiadomość o jej pobycie pod Moskwą żołnierzowi AK Tadeuszowi Kobylińskiemu, który zresztą był jednym z licznych Polaków odprowadzających w Gibraltarze generała Sikorskiego do samolotu. W połowie września polski trzyosobowy postakowski patrol ruszył pod Moskwę. Stwierdzono, że Leśniowska istotnie przebywa we wskazanym miejscu, ale zbliżyć się do niej nie było można. Najprawdopodobniej, skoro żyła jeszcze dwa lata po katastrofie, można domniemywać, że próbowano z niej zrobić wykonawczynię politycznego testamentu ojca, który nie ukrywał, że zależy mu na dobrych stosunkach z sowiecką Rosją.
Czy właśnie z powodu tej wyprawy jej uczestnicy byli zmuszeni – bardziej niż inni akowcy - do ukrywania się przez wiele powojennych lat?
Przepraszam, ale to dziecinne pytanie. Byli nosicielami tajemnicy o wadze państwowej. Nie ryzykowali przecież życia dla zabawy. Sowieci zlikwidowali kpt. „Gardę", który wysłał do Katynia w grudniu 1941 r. czteroosobowy patrol, a ten zebrał wśród wieśniaków zeznania potwierdzające winę NKWD.. Smiersz polował na pracowników krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, badających przedmioty z Katynia... Tacy jak Kobyliński dobrze wiedzieli, że trzeba zniknąć, jeśli się chce żyć...
A kto stwierdził zgon Leśniowskiej w katastrofie?
Brytyjczycy na podstawie oświadczenia por. Ludwika Łubieńskiego... Podobnie sprawa się miała w przypadku Adama Kułakowskiego, sekretarza Sikorskiego. Zwykle zgon osoby zaginionej stwierdza się oficjalnie pół roku po katastrofie. Tu uczyniono to po dwunastu dniach. Przypomnijmy jednak, że nikt nie widział zwłok Leśniowskiej, ani nawet jej torebki. Wyłowiono tylko parę rzeczy.
Publicyści broniący tezy, że katastrofa w Gibraltarze była wypadkiem negują też sens ekshumacji zwłok generała w 2008 roku i późniejszej, z 2010 roku, trzech lecących z nim wojskowych. Ale właśnie po ekshumacji na cmentarzu w Newark w i badaniach przeprowadzonych przez krakowskich biegłych sądowych okazało się, że jeden z żołnierzy, porucznik marynarki Józef Ponikiewski odniósł zupełnie inne obrażenia, niż pozostałe ofiary katastrofy. Jak to możliwe?
Przypadek, zapewne wynikający z zajmowanego miejsca w samolocie i pozycji przybranej w momencie uderzenia o wodę. Ponikiewski odniósł obrażenia niegroźne dla życia. Więc mógł się uratować. Najciekawsze jednak nastąpiło potem: już po ogłoszeniu wyników autopsji otrzymałem dokument, z którego wynikało, że Ponikiewski, który już w szkole był znakomitym pływakiem, dopłynął do plaży w La Linea, kilkaset metrów od miejsca wodowania i kilkadziesiąt metrów na północ od Gibraltaru. Znalazł się w hiszpańskim szpitalu, z którego tej samej nocy zniknął. Zniknęła też z książki przyjęć pacjentów karta z nocy 4/5 lipca 1943. Według oficjalnych danych zwłoki Ponikiewskiego wyłowiono z morza 6 lipca... Jak i kiedy zmarł, można tylko spekulować. Po badaniach ekspertów medycyny sądowej pewne jest tylko jedno: nie na skutek obrażeń odniesionych podczas katastrofy.
Co dała przeprowadzona w 2008 roku ekshumacja zwłok generała Sikorskiego?
Po pierwsze – celem ekshumacji generała i trzech jego adiutantów było ustalenie bezpośredniej przyczyny zgonu ofiar, a nie przyczyny katastrofy. Ten cel został osiągnięty. Ustalono, że bezpośrednią przyczyną zgonu Sikorskiego, Klimeckiego i Mareckiego były obrażenia wielonarządowe, charakterystyczne dla ofiar katastrof komunikacyjnych. Autopsja wykluczyła takie hipotezy, jak postrzał, otrucie, cios twardym przedmiotem itp., potwierdzając, że śmiercionośnym narzędziem był samolot, wskazała więc na to, którzy z zamachowców osiągnęli cel, a którzy się spóźnili. Zatem ci, którzy głoszą, że ekshumacje niczego nie wniosły do sprawy, albo nie wiedzą o czym mówią, albo świadomie mijają się z prawdą. Moim zdaniem poznawczo ważniejsza była jednak druga ekshumacja, paradoksalnie właśnie dlatego, że nie pozwoliła na określenie bezpośredniej przyczyny śmierci Ponikiewskiego. Dokument przeze mnie otrzymany wiele wyjaśnia. Dodam tylko, że tej nocy Philby był w Hiszpanii.
Już pierwsza pana książka dotycząca śmierci generała Sikorskiego „Zamach" - zawierała wiele nowych danych, nowych dokumentów. Z książki na książkę, a powstało ich już – dotyczących tego tematu – cztery, przytacza pan coraz więcej szczegółów, a także i nowe fakty. Wydaje się, że przewertował pan wszelkie dostępne akta, znalazł nowych świadków, przyjął i odrzucił dziesiątki hipotez. Dlaczego pańscy antagoniści nie odnoszą się bezpośrednio do nich, nie zaprzeczają im, nie udowadniają panu pomyłek czy nieprawd, lecz albo opierają się na zdezawuowanych autorach i materiałach, albo ograniczają się do kpin?
Zamach był jedynie przeglądem literatury przedmiotu i różnych hipotez, dopiero kolejne publikacje zawierały nieznane wcześniej relacje i dokumenty. Efekty pracy, którą mam za sobą – śledczego, historyka, badacza – na pewno zyskałyby na wartości po merytorycznej krytyce. Na razie jednak jeden z najważniejszych historycznie dramatów naszego narodu traktowany jest raczej jak indywidualna etykietka polityczna, niż zbiorowy wysiłek w imię prawdy historycznej.
Angielskie przysłowie mówi: Kłamstwo obiegnie świat zanim prawda buty włoży... Obuwanie prawdy to – jak widać – mozolna i niewdzięczna robota. Ostatnie więc pytanie, które muszę zadać, gdy rozmawiamy o katastrofie lotniczej: czy katastrofa 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem to wypadek czy zamach?
Wypadek.
Tadeusz A. Kisielewski jest politologiem, badaczem katastrofy samolotu Liberator 4 lipca 1943 w Gibraltarze z generałem Władysławem Sikorskim na pokładzie. Ostatnio opublikował "Spotkanie pod Skałą" (Rebis).