17 września 1939. Wkroczenie wojsk sowieckich. Niektórzy budowali bramy powitalne

Wkroczenie wojsk sowieckich to był koniec marzeń, to było przypomnienie sobie rozbiorów. Każdy, kto pamiętał i zdawał sobie sprawę z tego, kim są bolszewicy, wiedział, co się będzie działo. To nie byli tylko Polacy. Spora grupa zasymilowanych mniejszości też wiedziała, czym to się skończy – mówi Agnieszce Kalinowskiej historyk Daniel Boćkowski.

Publikacja: 16.09.2013 20:15

Armia Czerwona wkracza na tereny II Rzeczypospolitej

Armia Czerwona wkracza na tereny II Rzeczypospolitej

Foto: NAC

Czy można mówić o 17 września 1939 roku jako o początku końca polskich Kresów?

Daniel Boćkowski: Początek końca był 23 sierpnia, kiedy podpisano układ Ribbentrop-Mołotow, wtedy tak naprawdę zdecydowano, żeby rozpocząć wojnę. To był ten symboliczny początek. 17 września był jedynie przypieczętowaniem. Kresy po 20 latach znowu wpadły w ręce sowieckie, kiedy wydawało się, że tak już nie będzie.

W filmie „Katyń" mamy scenę, w której ludzie uciekający z zachodu napotykają na moście ludzi uciekających ze wschodu po 17 września. Takie sytuacje się zdarzały?

To jest symboliczne, ale obraz jest niepełny. Rzeczywiście część osób, które wcześniej widziały Sowietów, uciekała. Kresy pamiętały rok 1920 i to, co się wówczas działo. Niemcy jeszcze wtedy nie byli postrzegani tak jak dzisiaj. Były takie momenty, kiedy ludzie uciekali i w jedną, i w drugą stronę i jeden na drugiego patrzył ze zdziwieniem: „coś ty, zwariowałeś, przecież tam jest gorzej". Dotyczyło to także ludności żydowskiej, której część uciekała na Kresy, wierząc, że pod rosyjską okupacją będzie im bezpieczniej. Była też część, która, gdy zobaczyła, co się dzieje po sowieckiej stronie, wracała na niemiecką.

Czy po 17 września sytuacja na wschodzie wszędzie wyglądała tak samo?

Wszystko zależało od tego, jakie oddziały wchodziły, czy na danym terenie byli Niemcy, którzy się wycofywali, czy byli tylko Sowieci, gdzie były silniejsze grupy komunistyczne, które, zdarzało się, że przyjmowały Sowietów z otwartymi ramionami i budowały powitalne bramy. Grodno było miejscem walk, Białystok był najpierw w rękach Niemców, potem po symbolicznej wymianie wojska Sowieci dostali go w prezencie, Lwów wyglądał jeszcze inaczej.

Ale jakiś system chyba był?

Sowieci wkraczając na te ziemie, starali się złamać całkowicie dotychczasowy porządek społeczny, napuszczając na siebie wzajemnie mniejszości narodowe, biednych i bogatych, wykorzystując to do zniszczenia struktur państwa. Ale ten mechanizm nie był zawsze taki sam.

Lwów, który się poddał, nie uniknął takiego traktowania jak inne miasta?

Żadne miasto tego nie uniknęło. W momencie, gdy wkraczali Sowieci, wkraczały sowieckie porządki. A ich ideą było to, żeby jak najszybciej usunąć struktury państwa polskiego, żeby jak najszybciej uderzyć w inteligencję, we wszystkich tych, którzy byli utożsamiani z państwem polskim, po to by na tym miejscu zbudować swój własny system. Pod tym względem te miasta były podobne.

Czy to prawda, że część Żydów cieszyła się z tego, że wkraczają Sowieci?

Uchodźcy, także żydowscy, napływali na Kresy dosyć szybko i zostawali w miastach. I tam mówili, co się dzieje po drugiej stronie. Tak naprawdę cieszyła się biedota, cieszyli się komuniści. Oni byli i wśród Żydów, i wśród Białorusinów, i wśród Ukraińców, i wśród biedoty polskiej. Część osób po prostu uważała, że da się dobrze ułożyć z nowymi władzami. Sowieci często dzięki swoim różnym oddziałom, agentom, którzy przenikali na nasze terytoria, organizowali takie radosne powitania. Budowano bramy powitalne i czekano. Są też wspomnienia i relacje, między innymi uchodźców żydowskich, którzy uciekli przed Niemcami. Kiedy w Białymstoku zobaczyli wkraczające wojska niemieckie, a potem widzieli wkraczające wojska sowieckie, ludzie ci byli przekonani, że ten koszmar, który wcześniej przeżyli, się nie powtórzy. To było zjawisko może nie tyle powszechne, ile spotykane. Tak samo jak to, że w 1941 roku wielu ludzi cieszyło się, że na terytoria dotychczas kontrolowane przez Sowietów wkraczali Niemcy.

Kiedy zaczęły się aresztowania na wschodzie?

Momentalnie, pierwszego dnia. Celem było zniszczenie struktur państwa polskiego, a żeby to zrobić, każdy oddział miał rozkaz wyłapywać polskich żołnierzy, oficerów, urzędników państwowych. Dzień, dwa, trzy czy tydzień po wkroczeniu Rosjan ludzie znikali w tajemniczych okolicznościach, a to wzywani na rozmowę, a to wyłapywani po prostu na drogach. Tak samo postępowali Niemcy, nie było tu jakichś specjalnych różnic, tyle tylko, że niemieckie oddziały częściej rozstrzeliwały ludzi, a Sowieci próbując pragmatycznie rozpracować teren, przede wszystkim zabierali ludzi do więzień na przesłuchania i tortury.

Czy Polacy pomagali Rosjanom?

To zależy od tego, jak określimy Polaków. Dla sporej grupy Polaków, dla inteligencji, ale także dla robotników, dla ludzi, którzy pamiętali, jak wyglądał system sowiecki 1920 roku, wejście Sowietów było szokiem i momentem potwornie przygnębiającym. Póki trwała wojna tylko z jednym wrogiem, można było mieć jeszcze nadzieję, że będziemy się bronić, że istnieje jakaś szansa. 17 września to był koniec marzeń, to było przypomnienie sobie rozbiorów. Każdy, kto pamiętał i zdawał sobie sprawę z tego, kim są bolszewicy, wiedział, co się będzie działo. To nie byli tylko Polacy. Spora grupa zasymilowanych mniejszości też wiedziała, czym to się skończy. To nie było tak, że wszyscy Żydzi się cieszyli, bo mnóstwo z nich doskonale sobie zdawało sprawę, że kiedy przyjdą Rosjanie, zabiorą im majątki, fabryki, wszystko, co mieli. Przygnębienie było ogólne, bo nikt nie wiedział, jaki będzie efekt inwazji. Jedyne, co było wiadomo, to to, że znika państwo i może się znowu nie odrodzić.

Jak Sowieci organizowali się na zajętych terenach?

Na początku wkraczały ekipy, które miały budować administrację. To byli różni ludzie, przymusowo zwerbowani do wojska, oficerowie i nauczyciele. Opierali swoją administrację na tych, którzy chcieli kolaborować, czyli na lokalnych komunistach i biedocie. Po pewnym czasie ściągano ogromne ilości ludzi z głębi Związku Radzieckiego do pracy na tych terenach. Oni wcale nie mieli ochoty tu przyjeżdżać, propaganda sowiecka pokazywała Polskę jako kraj biedy i rozpaczy, koszmarne miejsce. Gdy już do pracy ściągnięto „swoich", kolaborantów się pozbywano – zostali przegnani albo aresztowani. Byli potrzebni do zniszczenia państwa, ale nie do zarządzania nim.

Co się stało z polskimi urzędnikami?

To byli ludzie wyjęci spod prawa. Polska struktura inteligencka miała być zepchnięta na dno drabiny społecznej. Nauczyciele byli wyrzucani ze szkół, system sowiecki nie chciał polskiej inteligencji i polskich struktur urzędniczych, one miały zostać zniszczone.

Jak wyglądała sytuacja w miastach?

Dotyczyła wszystkich włącznie z setkami tysięcy uchodźców. Miasta były przepełnione ludźmi, brakowało żywności, miejsc do spania, w miastach kwitł handel, spekulacje, kradzieże, tak jak w każdym kraju, który przechodził wojnę. Zatrudnianie ludzi do pracy szło po linii partyjnej i narodowościowej, chociaż po pewnym czasie okazało się, że Polacy są im niezbędni do pracy.

Kiedy sporządzono pierwsze listy ludności na wywózki? W jaki sposób je przygotowywano?

Większość polskiej inteligencji dość szybko została aresztowana. Sowieci mieli swoje informacje wywiadowcze, mieli też dokumenty przejęte z polskich urzędów. Pierwsze oficjalne listy powstawały już na przełomie listopada i grudnia 1939 roku. Pierwsze przesiedlenia miały miejsce w październiku, dotyczyły wyłapywanych na chybił trafił uchodźców, których wywożono w głąb dzisiejszej Białorusi czy Ukrainy. Powstałe listy później były uzupełniane i korygowane w zależności od tego, jakie były decyzje w Moskwie, to znaczy, ile osób należy wywieźć. W styczniu praktycznie były gotowe. Potem je dokładnie sprawdzano, chociażby to, czy dane rodziny mieszkają pod swoimi adresami. Wszystko po to, by w lutym zakończyć to wywózką i spisaniem następnych osób do wywózki z kwietnia i czerwca 1940 roku.

Jaka była skala tych deportacji?

Mówi się o czterech zasadniczych wywózkach: luty, kwiecień i czerwiec 1940 roku, i czerwiec 1941 roku. Poza tym trzeba uwzględnić: przesiedlenia uchodźców w 1939 roku i wywózki ludzi z list, których nie udało się złapać. Przesiedlano też ludność wiejską z Ukrainy na tereny dzisiejszej Mołdawii. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy najpierw byli aresztowani, a dopiero potem trafiali do transportu do łagrów. Do tego dochodzi kilkadziesiąt tysięcy ludzi aresztowanych przy nielegalnym przekraczaniu granic, do tego dochodzą jeńcy. Przy czterech głównych wywózkach dokumentacja mówi o 330–350 tysiącach ludzi. Jeżeli natomiast weźmiemy pod uwagę wszystkie wymienione przypadki, to ludzi, którzy przekroczyli granicę pod przymusem, mogło być 600–700 tysięcy.

Jakie tam panowały warunki?

Najgorsze warunki panowały w lutym 1940 roku, podczas zimy, ludzie umierali i zamarzali w wagonach. Z drugiej strony w kwietniu były wywożone tylko rodziny z dziećmi. Z kolei w czerwcu nie zabijał ludzi mróz, ale upał i brak wody. Wszystko zależało od tego, jaki był komendant składu. Były składy, które dojeżdżały, jak na całą sytuację, w miarę normalnie, były składy, gdzie liczba ofiar śmiertelnych była ogromna. Sowietów obchodziło jedynie to, żeby tych ludzi dowieźć, natomiast już mało kogo, w jaki sposób. Rzeczywistość sowiecka miała to do siebie, że można było zapisać w papierach, iż trzeba ludziom dać po drodze chleb i wodę, ale skąd po drodze miały się one wziąć? Każda z wywózek była inna, ale wszystkie były tragiczne.

W powszechnej świadomości wiedza na temat losów polskiego wschodu podczas drugiej wojny światowej jest wciąż mała, dlaczego?

Był moment w latach 90. kiedy zachłyśnięto się losem Polaków na wschodzie. Symbolem naszego wyzwolenia spod ręki Związku Radzieckiego było odkrycie prawdy o wojnie, deportacjach i Katyniu. Wtedy były środki na badania, wydano setki, jeśli nie tysiące wspomnień, relacji, książek. Ale tak jak wszystko, mówiąc brutalnie, przestało być to modne. Ludzie się tym nasycili, przestało to robić wrażenie. A wielu rzeczy nie zdążono wyjaśnić, bo potrzeba do tego badań w archiwach sowieckich, gdzie bardzo niewiele osób się w tym specjalizowało, a Rosjanie tylko przez chwilę udostępniali te źródła. W pewnym momencie – tak jak wszędzie – zabrakło środków na badania. O drugiej wojnie nie robimy już filmów, powstaną jeszcze dwa lub trzy o Powstaniu Warszawskim, a potem ten temat również odejdzie do lamusa.

Daniel Boćkowski jest historykiem, profesorem Uniwersytetu w Białymstoku, kieruje Zakładem Bezpieczeństwa Międzynarodowego w Instytucie Historii i Nauk Politycznych tej uczelni

Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!