Czy to prawda, że pani prezes naruszała interesy środowisk lekarskich, którym z kolei pan nie chce się narazić w obawie przed ich protestami, które mogłyby odbić się również na premierze Tusku i notowaniach rządu?
Zmiany trzeba wprowadzać w racjonalny sposób, a decyzje należy podejmować na podstawie wiarygodnych, zweryfikowanych informacji. Jeżeli system eWUŚ wyróżnia kogoś czerwonym kolorem, informując w ten sposób o braku ubezpieczenia, to ta informacja wymaga weryfikacji przez odpowiednie instytucje, a nie natychmiastowego ubiegania się o zwrot środków finansowych.
Dlaczego stanowisko stracił pański zastępca ? Czego dotyczył konflikt miedzy wami?
Nie było żadnego konfliktu. Krzysztof Chlebuś jest świetnym lekarzem. Zdecydował, że swoją dalszą drogę i rozwój zawodowy chce jednak wiązać z medycyną. Zastąpi go dr Piotr Warczyński.
Czy należy zlikwidować wieloetatowość lekarzy?
Lekarze, którzy udzielają świadczeń opłacanych z naszych składek powinni rozumieć, że pieniądz publiczny służy do rozwiązywania problemów społecznych. W Polsce zbyt często zatarta jest granica między systemem prywatnym a publicznym – dotyczy to szczególnie osób, które pracują jednocześnie w obu tych systemach.
Możemy przeciwdziałać takim postawom za pomocą narzędzi prawnych. W części dużych instytutów i szpitali klinicznych wprowadzono już zakazy konkurencji. Przy czym każda próba wprowadzenia takich zakazów przez właścicieli czy dyrektorów szpitali wywołuje gwałtowne protesty środowiskowe.
Ja należę do zwolenników przejrzystości funkcjonowania obu tych systemów. Niektórzy mi zarzucają, że jestem przeciwnikiem prywatnej ochrony zdrowia. Nie jestem, po prostu uważam, że te dwa systemy powinny funkcjonować obok siebie, a granice między nimi powinny być bardzo wyraźnie wytyczone.
Czy lekarze pracujący w publicznej służbie zdrowia powinni być szefami prywatnych klinik?
Często zadaję to pytanie na spotkaniach: czy to właściwe, że lekarz, do którego ustawia się długa kolejka w publicznej przychodni przyjmuje tuż obok w prywatnym ośrodku? Czy to w porządku, że lekarz przyjmuje pacjenta w swoim prywatnym gabinecie, ale niezbędne badania wykonuje mu w publicznym szpitalu? Czy chcemy akceptować system, w którym lekarze leczą ciężko chorego pacjenta chemią czy operacyjnie w szpitalu publicznym, a potem - kiedy powikłania już nie występują - ci sami lekarze leczą dalej tych pacjentów prywatnie, czerpiąc z tego realne korzyści finansowe? To są właśnie efekty zacierania granicy pomiędzy systemem publicznym i prywatnym. Ja jestem przekonany, że trzeba ją bardzo precyzyjnie wyznaczyć.
Nie ma pan wrażenia, że często wyceny procedur np. kardiologicznych czy okulistycznych są zawyżone?
Wszyscy wiemy, że system wycen nie funkcjonuje prawidłowo. Niektóre zostały już skorygowane, właśnie takie jak okulistyka czy część wycen kardiologicznych, ale żeby rozwiązać ten problem, trzeba zbudować całkowicie nowy system wyceny procedur medycznych i to robimy.
Ustawa wprowadzająca dodatkowe ubezpieczenia wzbudza emocje.
Ona musi wzbudzać emocje, bo to jest trudna decyzja. Kluczową kwestią jest, jak to zrobić, żeby ci, których na to ubezpieczenie nie będzie stać nie mieli ograniczonego dostępu do leczenia. Dlatego tak wielu ministrów pracowało nad koncepcją ubezpieczeń. Mam nadzieję, że uda się wypracować takie rozwiązania, bo one są warunkiem wprowadzenia dodatkowych ubezpieczeń. To ostatni etap zmian, które proponujemy.
Jak dzisiaj ocenia pan sytuację w służbie zdrowia? Rzeczywiście uważa pan, że „jest dobrze, bo nie ma protestów".
Tak, to jest dla mnie bardzo ważne, ważne dla wszystkich Polaków, żeby nie było takiej sytuacji, że w okolicach świąt czy Nowego Roku protestują lekarze czy pielęgniarki. Wszyscy chcemy mieć pewność, że 1 stycznia będą dyżurowały szpitale i działały przychodnie, dlatego tak naciskałem, żeby w połowie grudnia proces podpisywania umów był zakończony. I to się udało.
Czy spotyka się pan z przypadkami lobbingu koncernów farmaceutycznych w mediach?
Niepokojąca jest liczba przekazów medialnych promujących określone leki i terapie, pojawiających się z dużą systematycznością, zwykle tuż przed publikacją kolejnych obwieszczeń refundacyjnych. Chciałbym być dobrze zrozumiany. Z jednej strony mamy chorych, z drugiej firmy produkujące leki. Mamy świadomość, że to jest również biznes, a w biznesie nie ma sentymentów – tu liczy się rachunek ekonomiczny.
Proces podpisywania przez NFZ kontraktów ze szpitalami zakończył się sukcesem?
Tak. Wszystkie umowy zostały uzgodnione do połowy grudnia. W zeszłym roku ten proces też przebiegał w miarę spokojnie.
Nie powtórzy się sytuacja z zeszłego roku, że ponad sto szpitali podpisało się pod protestem przeciwko panu?
Szpitale są w trudnej sytuacji. Często są mocno zadłużone. W tym roku, pierwszy raz w historii funkcjonowania NFZu, szpitale musiały podpisać aneksy do umów, zgadzając się na taką samą wysokość kontraktów. To efekt ogólnoeuropejskiego kryzysu. Od lat nie było takiej sytuacji – kontrakty szpitali rosły rokrocznie od 2005 roku, kiedy budżet NFZ wynosił 35 mld zł, aż do teraz, gdy wynosi on blisko 64 mld zł. Dlatego te negocjacje były takie trudne. Prowadziliśmy je wcześnie, żeby mieć żelazną pewność, że zapewnimy pacjentom bezpieczeństwo zdrowotne.
A może lepiej byłoby zlikwidować NFZ, jak sugeruje część opozycji?
Jarosław Kaczyński miał możliwość zlikwidowania NFZ i zlikwidowania kolejek, mógł wiele zrobić, żeby szybciej wykształcić lekarzy. Ale niczego takiego nie zrobił. Rozumiem i szanuję prawa opozycji, ale przyglądam się tym grom politycznym z dużą rezerwą. Wszyscy komentatorzy – ministrowie Marek Balicki i Bolesław Piecha, prezes Kaczyński – wszyscy kiedyś rządzili i mieli okazję zmieniać system. Przecież to SLD i minister Balicki budowali NFZ.
Ile szpitali może zostać w tym roku zlikwidowanych?
Nie ma takich planów. Uważnie obserwujemy kondycję finansową szpitali i sposób, w jaki są zarządzane. Planujemy wprowadzenie pełnego budżetowania szpitali i kontroli ich funkcjonowania finansowego.
Dzisiaj brakuje kontroli kosztów?
Z dużą dozą odpowiedzialności mogę powiedzieć, że w znacznej części szpitali nadzór nad polityką kosztową wymaga gruntownej naprawy.
Jak chce pan zapewnić stabilizację finansową służby zdrowia, bo na to głównie idą nasze pieniądze ze składek?
Mimo kryzysu w Europie oraz zahamowania corocznego wzrostu środków przeznaczonych na ochronę zdrowia, mogę z pełna odpowiedzialnością powiedzieć, ze sytuacja finansowa polskiej służby zdrowia nie jest łatwa, ale jednak w miarę stabilna.
Oczywiście, nie oznacza to braku problemów oraz braku konieczności zwiększenia jej finansowania. Temu służą zmiany, które już zostały wprowadzone albo są właśnie przygotowywane.
Czy podniesiona zostanie składka na zdrowie i o ile?
Uważam, że zwiększenie obciążeń podatkowych obywateli nie jest w tej chwili najlepszym rozwiązaniem i jest wiele innych koniecznych zmian, zanim zaczniemy to rozważać.
Służba zdrowia to wciąż worek bez dna?
Każdy system ochrony zdrowia w każdym państwie wchłonie nieograniczoną ilość środków finansowych. Sztuka zarządzania tym systemem polega m.in. na tym, żeby były one wydawane w racjonalny sposób. Pieniądze muszą iść za pacjentem, który potrzebuje efektywnej pomocy medycznej. Staramy się ten system usprawnić, a jeśli trzeba – naprawić, tak żeby lekarz naprawdę leczył, żeby pieniądze szły za pacjentem, a pacjent był dla lekarza podmiotem, a nie tylko spisem procedur.
Jakie środki zostaną przeznaczone w tym roku na refundację in vitro?
Program in vitro jest zaplanowany na trzy lata. Proponujemy ten program dla 15 tys. par, zaplanowaliśmy na niego na trzy lata 247 mln zł. W roku 2013 na in vitro przeznaczyliśmy 33 mln zł, a w roku 2014 przeznaczymy ponaddwukrotnie więcej. Już teraz dzięki rządowemu programowi mamy ponad 800 ciąż.
Jakie środki zostały wydane na leczenia niepłodności? Jakie środki są przeznaczone na naprotechnoloogię?
Wielokrotnie to już tłumaczyłem – większość procedur, które niektórzy nazywają naprotechnologią, jest finansowane przez NFZ w leczeniu niepłodności w ramach świadczeń gwarantowanych. Do programu leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego lekarze kwalifikują tylko i wyłącznie te pary, którym inne metody nie mogą pomóc.
Jak pan zareagował na próbę ponownego powrotu do dyskusji na temat aborcji?
Z niepokojem. Rozpoczynanie dyskusji o zmianach w prawie dotyczącym aborcji zawsze obudowane jest konfliktem politycznym. Uważam, że po tylu latach, ta ustawa wciąż jest pewnego rodzaju kompromisem, a kompromisy, szczególnie w tak ważnych kwestiach, nigdy nie są łatwe. Rozpoczynanie tej debaty w gorącej atmosferze politycznej nie jest dobre – ani dla polityki, ani dla powstających rozwiązań prawnych, ani - co najistotniejsze - dla ludzi.
Jakie dzisiaj są pana relacje z Jerzym Owsiakiem? Czy należy wspierać WOŚP?
Jerzy Owsiak gościł kilkakrotnie w resorcie, brał udział m.in. w pracach nad rozporządzeniem dotyczącym dyspozytorów pogotowia. To, co robi z Orkiestrą, w czym uczestniczy od lat większość Polaków, zasługuje na szacunek. Wspierałem jego inicjatywę jeszcze w czasach, kiedy nie byłem politykiem – wiele lat temu i ja zbierałem pieniądze do puszki.
Chciałby pan stać na czele resortu zdrowia przez kolejną kadencję?
Jestem zahartowany. I wierzę, że PO wygra wybory. Im dłużej obserwuję nerwowe i gwałtowne działania opozycji, tym bardziej jestem przekonany, że Platforma jest jedyną partią, która może stabilnie prowadzić Polskę w czasie kryzysu. Polska potrzebuje stabilizacji. I m.in. dlatego PO jest zdeterminowana, żeby nie oddać Polski w ręce PiS.
Co udało się panu zrobić na sztucznie wykreowanym dla pana w 2011 r. stanowisku sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i pełnomocnika premiera ds. przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu?
Wykluczenie społeczne to bardzo duży problem dotykający ludzi bez względu na wiek czy miejsce zamieszkania. W Polsce wreszcie mówi się głośno i powszechnie o problemach ludzi biednych, niepełnosprawnych czy będących w trudnej sytuacji życiowej. Z cała pewnością to nie był zmarnowany czas i również bezcenne doświadczenie dla mnie, z którego korzystam w mojej codziennej pracy w resorcie zdrowia.
Nie żałuje pan porzucenia lewicy na rzecz PO?
Kiedy patrzę na Leszka Millera i na to, co zrobił z SLD... Widzę jak w niebyt odchodzi Ryszard Kalisz, rozglądam się za Katarzyną Piekarską, chciałbym porozmawiać z Wojciechem Olejniczakiem, który został oddelegowany do Brukseli – no cóż, gołym okiem widać, że SLD straciło swoją wielką szansę, żeby stać się nowoczesną europejską lewicą.
Nie żałuje pan porzucenia SLD?
Nie mam czego żałować.
Janusz Palikot, z którym miał pan budować nowy byt lewicowy, jest reprezentantem nowej lewicy?
Palikot zmarnował tę wielką szansę, którą miał przez chwilę. Mam zresztą poważne wątpliwości, czy jego partię można określać jako lewicową. Ja w ogóle nie wiem, kim naprawdę jest Palikot – kiedy patrzę na osoby, którymi się otocza w swoim ruchu, przepraszam, w Twoim Ruchu, to trudno mi stwierdzić, jaka wspólna myśl ich łączy. Ja jej nie odnajduję. Na pewno nie jest to myśl lewicowa.
Ile w panu pozostał z lewicowca?
No cóż, serce zawsze będę miał po lewej stronie, ale rządzenie uczy pokory i tego, że wszelkiego rodzaju radykalizmy, które tak często wygłasza opozycja, nie sprawdzają się, jeśli chce się być odpowiedzialnym za państwo.
Co pan powie dzisiaj wyborcom, którzy dostrzegali w panu nową nadzieję lewicy?
Głosujcie na partię, która jest przewidywalna i odpowiedzialna. Oczywiście, Platforma boryka się z różnymi kłopotami, jak my wszyscy, ale gwarantuje, że cały ład demokratyczny, który Polacy z trudem budują od 1989 r., nie zostanie zmarnowany. PO nie wywróci Polski do góry nogami. W przeciwieństwie do partii opozycyjnych.